Jeżeli macie to
niewiarygodne szczęście znać mnie osobiście (lub wystarczająco długo
czytaliście mojego drugiego bloga), to doskonale wiecie, że od dawna już
balansuję na granicy szaleństwa.
Szczególnie
pasjonuje mnie alfabet, wymyślanie przedziwnych systemów, które rządzą różnymi
sferami mojego życia, jak równiez uporczywe katalogowanie wszystkiego. Tak więc
jest wręcz oczywiste, że książka o szaleńcu tworzącym Oxford English Dictionary
miała dużą szansę trafić do mojego serca. I tak też się stało.
Co nie znaczy, że
była to książka idealna. Winchester uciekł się do jakichś naprawdę przedziwnych
zabiegów literackich. Na przykład, całą narrację zaczął od bardzo interesującej
sceny, póżniej... powtórzył tę scenę niemal słowo w słowo gdzieś w połowie
książki, a następnie, jakiś rozdział dalej, wyjawił nam, że to się właściwie
nigdy nie wydarzyło... Zapomniał, że pisze literaturę faktu?
Poza tym
Winchester ma paranormalne zdolności i mówi nam, niepodważalnym tonem, co
wszyscy myśleli i czuli wiele lat temu.
Ale wszystko to
mogę wybaczyć, bo książka w której ktoś sobie odcina penisa (szczególnie jeśli
jest to literatura faktu) zasługuje na uwagę.
No comments:
Post a Comment