Thursday 26 December 2013

Nora Roberts - Książyc nad Karoliną

Ta książka była tak zła i głupia, że właściwie miałam sobie nie zawracać głowy recenzowaniem jej. Jednak jest we mnie jakiś obowiązek kronikarski lub inna nerwica natręctw, która każe mi recenzować wszystkie książki, również te, do których czytania w ogóle nie powinnam się przyznawać.


Na początku chciałam wyjaśnić jedną rzecz. To nie jest tak, że ja nie cierpię literatury popularnej. Bynajmniej! Padam w ramiona tanim czytadłom. Udaję, że nie widzę dziurawej fabuły, anachronizmów czy innej tandety. Nawet przełknę bardzo nędzny warsztat. I wszystko to składam na ołtarzu boga rozrywki.

I jeżeli ja poświęcam się tak dalece, a autor w zamian nie dostarcza mi rozrywki, to naprawdę strasznie się wkurzam.

Jakiś czas temu miałam taki genialny pomysł, że ściągnę sobie jakiegoś prostego, ekscytującego audiobooka i będę go słuchać pocąc się na bieżni. Był to pomysł genialny w swojej prostocie i wszystko by się udało świetnie, gdyby nie to, że wybrałam sobie to okropieństwo do słuchania.

W opisie było wszystko: morderstwa, gwałty, romans, paranormalne zjawiska... Rozrywki powinno być aż nadto...

A powiem Wam tak - fragmenty dotyczące ekologicznych upraw żywności były najbardziej ekscytujące w całej tej powieści.

Roberts próbuje tu stworzyć kryminalną intrygę i są to próby śmieszne i żałosne. Nic się nie dzieje. Nie ma żadnych poszlak, żadnych prób rozwiązania zagadki, żadnego postępu. Przez całą książkę nikt nie wie, KTO to zrobił, aż na kilku ostatnich stronach tajemnica zostaje wyjawiona.


Można pomyśleć w takim razie, że to romans ciągnie fabułę do przodu i jest siłą książki.

Niestety, bohater jest idiotą, a jego sposób na zdobycie serca bohaterki to niezmordowane zawracanie jej głowy. Co okazuję się być skuteczną techniką w przypadku tej konkretnej bohaterki, bo ona również jej idiotką.

Nie było tu żadnego konfliktu, żadnego rosnącego napięcia ani ostatecznego rozładowania tego napięcia. Szło to mniej więcej tak:

On: Bądź moją!
Ona: Nie
On: Dlaczego nie?
Ona: Eee, nie wiem...
On: Więc bądź moją!
Ona: Ok.
On: Kocham cię!
Ona: Ja ciebie też. Ożeń się ze mną!
On: Spoko

Widziałam sprzęty kuchenne między którymi było więcej chemii.

W dodatku, wszystko, zupełnie wszystko w tej książce było jednym wielkim stekiem banałów i stereotypów. Każda postać, każda scena, każdy opis, każdy 'zwrot' akcji (i używam tu słowa 'zwrot' w bardzo naciąganym sensie, jako że prawdziwych zwrotów akcji w tej powieści nie było). I wiem, że mówiłam, że łykam te banały bez popitki w literaturze popularnej, ale na miłość boską, wszystko ma swoje granice!

Z pewnością nie pomogło, że wszystkie te banały były mi sączone monotonnym głosem prosto do ucha.

Nic mnie nie obchodzili bohaterowie tej książki, i gdyby ten szalony morderca pozabijał ich wszystkich, to bym nawet nie mrugnęła.

Musiałam przechodzić przez te tortury za każdym razem gdy szłam na siłownię, ponieważ jestem nienormalna i muszę skończyć każdą książkę, którą zacznę.

Życzę tej powieści wszystkiego co najgorsze! A wiecie co jeszcze? Ktoś zupełnie niespełna rozumu nakręcił na jej podstawie film telewizyjny. Możecie go sobie zobaczyć na youtube i to nawet z napisami (http://www.youtube.com/watch?v=BaHs45bJWw0). Film ma tę przewage nad książką, że występuje w nim Oliver Hudson bez koszulki.

Bez sensu ta recenzja. Przepraszam. Ale jestem tak bardzo, bardzo zła.

Sunday 20 October 2013

P. G Wodehouse - The Mating Season

Są takie książki, które czytam i myślę sobie: "Phi, ja bym to  mogła napisać. I nawet lepiej."

To nie jest jedna z tych książek. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że nigdy nie udałoby mi się wyprodukować czegoś tak błyskotliwego. Wodehouse umie podporządkować sobie język, aby tańczył jak mu zagra. Jego zdania są pełne rytmu i płyną bez żadnego wysiłku. Puenta jest zawsze dostarczona z idealnym wyczuciem czasu i nie ma rady, zawsze cię rozśmieszy.Wiele książek Wodehouse'a zostało przetłumaczonych na polski (aczkolwiek nie ta, którą tu recenzuję), jednak nie jestem pewna czy czytanie Wodehouse'a po polsku ma jakikolwiek sens.

Fabuła jest pełna wszystkiego czego należy oczekiwać po komedii obyczajowej. Romantyczne zawirowania, romantycznie nieporozumienia, pomyłki, gafy i do tego wszystkiego pięć okropnych ciotek (cztery stare panny i jedna wdowa), które tworzą największą przeszkodę na drodze do szczęścia naszych bohaterów. Osobiście wydaje mi się, że motyw pięciu ciotek był słabo rozwinięty. Można było tyle jeszcze o nich napisać, ale wydaje się, że Wodehouse postanowił darować ciotkom tym razem.

Dziwi mnie, że ludzie myślą, że Wooster jest przygłupem. Jak to możliwe? Po pierwsze, w filmowej wersji przygód Woostera i Jeevesa Woostera gra Hugh Laurie, czyli Doktor House, który jak wiadomo jest niesłychanie mądry, więc już to samo wyklucza głupotę. Po drugie, Wooster jest narratorem, a narracja, jak już wspomniałam, to geniusz w czystej postaci. Więc pytam się jeszcze raz, jak on może być głupi? Dajcie mi Woostera, wezmę go, podziękuję i nigdy nie wypuszczę. Oprócz tego Wooster ma anielską cierpliwość, bo ja bym pewnie trzasnęła Jeeves'a w łeb, gdyby jeszcze raz się mnie zapytał: "Indeed, sir?"

I powinnam teraz zakończyć tę recenzję cytatem. Nie wiem jak sobie poradzę z tłumaczeniem błyskotliwej prozy Wodehouse'a, ale spróbujmy.


"O solo na skrzypcach wiem tylko tyle, że usłyszeć jedno to tak jak usłyszeć wszystkie, więc nie jestem ekspertem i nie mogę stwierdzić z pewnością czy solo Lu Pulbrook było czy nie było komplementem dla ludzi odpowiedzialnych za nauczenie jej używania tego instrumentu. Było ono miejscami głośne, a miejscami mniej głośne i miało tę cechę, która wyróżnia wszystkie solo na skrzypcach, że zdawało się trwać o wiele dłużej niż to w rzeczywistości miało miejsce."

Niezbyt to zgrabnie wyszło, więc tu zamieszczam oryginał:

"Except for knowing that when you've heard one, you've heard them all, I'm not really an authority on violin solos, so cannot state definitely whether La Pulbrook's was or was not a credit to the accomplices who had taught her the use of the instrument. It was loud in spots and less loud in other spots, and it had that quality which I have noticed in all violin solos, of seeming to last much longer than it actually did." 

Saturday 28 September 2013

David Ward - Between Two Ends

'Between Two Ends' opiera się na jednym z najbardziej przez dzieci ukochanych motywów - o przeniesiu się do środka historii, którą czytają. Nic chyba nie ekscytuje małych moli książkowych bardziej niż taka ewentualność. Coś o tym wiem - byłam kiedyś takim małym molem książkowym.


Yeats (tak, jest bardzo wiele poetyckich aluzji w tej książce) wpada niechcący do środka Baśni z 1001 nocy. Właściwie nie chciałabym mówić nic więcej na ten temat, bo Ward prowadzi fabułę w niesłychanie udany sposób, że niepotrzebnie bym tylko zepsuła przyjemność ewentualnym czytelnikom. Lepiej wejść do tajemniczego domu Babci w ten sam sposób, w który wchodzi do niego mały Yeats - nie wiedząc, oprócz tego, że coś jest jakby nie tak.


Ta książeczka zawiera wszystkie potrzebne elementy dobrej książki przygotowej dla dzieci i wszyscy mali (i może ci trochę więksi) fani Atramentowego serca lub Niekończącej się historii powinni być zadowoleni.

Znalazłam kilka niespójności dotyczących stworzonego przez autora świata i życzyłabym sobie, żeby postaci były bardziej dopracowane - Yeats to jednak nie Harry Potter. Ale pomijając te uwagi, była to całkiem przyjemna książeczka, więc zakupcie sobie jakieś bliskowschodnie smakołyki, rozsiądźcie się wygodnie i dajcie się ponieść i przenieść.

Monday 16 September 2013

Erich Fromm - Mieć czy być

Być czy mieć? Proste. Być, oczywiście! Być bogatą!

Żarty na bok.

Zazwyczaj nie czytam książek filozoficznych bo dzielę pogląd Lary z Doktora Żywago, która mówi, że filozofia powinna być przyprawą dodawaną do życia lub sztuki, ale uczenienie jej swoją specjalnością jest jak żywienie się tylko ogórkami kiszonymi.

Filozofia jest dla mnie taką grą umysłową. Takim sudoku z ideami zamiast liczb. I jaki jest cel patrzenia na czyjeś rozwiązane sudoku? Tak, wszystko się zgadza, dobra robota, ale co ja mam z tego?
Tak czy siak, zabrałam się jednak za ten słoik ogórków kiszonych. W końcu go dostałam w prezencie.

Tak jak w tytule, Fromm mówi o dwóch sposobach na życie – ‘byciu’ i ‘maniu’. Z pewnością każdy czytelnik ma jakieś ogólne pojęcie co może się składać na te dwie postawy. Definicje Fromma są zbliżone do tych naszych, zdroworozsądkowych, aczkolwiek ujęte w dłuższe słowa.

Fromm upiera się, że weszliśmy w fazę kryzysu (albo weszliśmy w nią w latach 70-tych kiedy ta książka została napisana, jednak mniemam, że od tamtego czasu sytuacja tylko się pogorszyła) i jeżeli czegoś z tym szybko nie zrobimy to nastąpi, ni mniej, nie więcej, koniec świata.

Jednocześnie też, From częstuje nas historią konsumeryzmu – choroby tak starej jak rodzaj ludzki. Autor porusza wszystko, od Starego Testamentu do Jezusa, od Meistera Eckherta do Marksa i analizuje jak ewoluowały poglądy na ‘bycie’ i ‘posiadanie’ przez wieki. To, myślę, jest najsilniejsza część książki, bo później się robi nieco bełkotliwie. Fromm popada w paranoję i mówi nam, że mówimy ‘mój dentysta’ lub ‘mój prawnik’, bo mamy obsesje na punkcie przywłaszczanie sobie ludzi, tak jak i rzeczy.

Krótko mówiąc, świat byłby lepszy, gdybyśmy przestali  gonić za dobrami materialnymi i skupili się na ‘byciu’. Fromm twierdzi nawet, że opuści nas wtedy również strach przed śmiercią. Według Fromma strach przed śmiercią to tak naprawdę strach przed utratą tych wszystkich dóbr, które zgromadziliśmy takich jak: status, domy, samochody, żony, mężowie, dzieci, itd. Rzeczywiście, tracimy te wszystkie rzeczy, gdy umieramy, ale nie wiem w jaki sposób skupienie się na ‘byciu’ uratuje nas przed strachem przed śmiercią, skoro gdy umieramy to również przestajemy ‘być’, nie tylko ‘mieć’. Więc jak to jest, Panie Fromm? Nic dziwnego, że ten rozdział miał tylko jedną stronę.

Fromm również potępia rywalizację, jak na przykład, Boże uchowaj, Igrzyska Olimpijskie. Jak Fromm sobie wyobraża ludzkość bez rywalizacji, nie wiem, ale nie takie utopijne pomysły już chodziły ludziom po głowach.
Fromm mówi też o tym jak stworzyliśmy religię z rzeczy. Myślałam, że go trochę poniosło (religię?!), bo przecież ja się z pewnością do mojego Kindle’a nie modlę, ale potem przeczytałam to: http://edition.cnn.com/2011/TECH/gaming.gadgets/05/19/apple.religion/index.html więc może jednak coś w tym jest.
Mówi, że jesteśmy społeczeństwem ludzi permanentnie nieszczęśliwych, samotnych, przerażonych, destrukcyjnych i uzależnionych. Wow, naprawdę tacy jesteśmy? Myślę, że jeśli o przerażenie chodzi, to nie możemy się porównywać do ludzi Średniowiecza, którzy żyli w nieustającym strachu przed gniewem bożym.
Dalej Fromm tłumaczy, że konsumpcjonizm prowadzi do nieszczęśliwości, bo nic nas nie będzie w stanie usatysfakcjonować. Możemy kupić najpiękniejsze przedmioty, najlepsze jedzenie, możemy zbierać kochanków, nawet może żonę albo męża, a potem dzieci ale nigdy nie będziemy szczęśliwi, jeżeli będziemy patrzeć na te rzeczy w kategoriach posiadania, bo tego typo pragnienie jest niezaspokajalne.  Oczywiście jest to sensowny argument, ale Pierces ujęłty o wiele lepiej w 3 i pól minuty, a najtrudniejsze słowo jakiego używają to  ‘ménage à trois’:



Reasumując, Fromm ma rację w wielu względach, ale nie powinniśmy robić tego czego od nas oczekuje, bo życie nam się sprzykrzy, literatura przestanie istnieć a cywilizacja cofnie się do etapu zbieracko-łowieckiego. Dziękuję bardzo, ja zatrzymam moje ukochane przedmioty wszystkie, bo je bardzo lubię.
Niemniej jednak, trochę się udało Frommowi zmusić mnie do myślenia. Nawet sobie pomyślałam: hej, może mogłabym przestać tak gromandzić te wszystkie książki jak obłąkana, jeżeli to uratuje świat przed zagładą. I kiedy już właśnie miałam zdecydować, że dobry stary Fromm nie jest taki głupi, dotarłam do ostatniego rozdziału, w którym autor dzieli się z nami swoimi pomysłami na uratowanie świata. Kompletnie mu odbiło. Posłuchajcie tego:

Fromm mówi, że do tej pory niewiele zostało zrobione w kwestii studiowania i eksperymentowania z nowymi systemami społeczno-politycznym. (Myślę, że nie. Myślę, że wystarczająco się naeksperymentowano. Żeśmy w Polsce stracili 50 lat na taki eksperyment.)
Oto co powinniśmy zrobić według Fromma:

Najpierw musimy przyznać się, że mamy problem i że jesteśmy nieszczęśliwi. Wtedy będzie mieć miejsce prawdziwa zmiana w naszych osobowościach. Gdy to się stanie, wtedy trzeba będzie wprowadzić dalsze zmiany w strukturach politycznych, jak następuje:

Zostanie powołana rada, która będzie ocenia użyteczność WSZYSTKICH produktów pojawiających się na rynku, i produkty, które okażą się pozbawione wartości użytecznych, takie które popychają ludzi w nieopanowany konsumpcjonizm będą dystrybuowane ze specjalnymi ostrzeżeniami. Tak je sobie wyobrażam: „Uwaga, Rada do spraw produktów bezpiecznych dla życia psychicznego ostrzega – torebki od Gucciego uczynią ciebie i twoich bliskich bardzo nieszczęśliwymi.” Rada ta miałaby się składać z psychologów, antropologów, filozofów i teologów.

Jednocześnie, rząd będzie dotować produkcję wszelkich użytecznych dóbr, aż w końcu ludzie nauczą się je kupować i dotacje nie będą już potrzebne. Chociaż, oczywiście, Fromm przyznaje, że największą trudnością będzie przekonanie konsumentów, że są przeciw konsumpcjonizmowi.

Powinno się również powołać setki (!) grup składających się z 500 członków każda, którym dano by wszystkie ważne dane, tak aby mogły debatować nad wszystkimi sprawami związanymi z gospodarką, sprawami zagranicznymi, zdrowiem, edukacją i innymi sprawami dotyczącymi ogółu ludzi. I te grupy będą oczywiście wolne od jakichkolwiek nacisków z zewnątrz.

Oprócz tego będzie również gwarantowana pensja dla KAŻDEGO, tak że nikt nie będzie musiała wykonywać pracy, której nie lubi, tylko dlatego żeby mieć na rachunki. Fromm uważa, że taki gwarantowany dochód da ludziom swobodę i wolność, i to DLATEGO, żaden rząd nie miał odwagi tego wprowadzić.

Oprócz tego, powinno się również powołać radę kultury, która zatrudni około stu ludzi i będzie miała tłusty budżet, tak żeby móc zamawiać przeróżne ekspertyzy i doradzać rządowi. Będzie również odpowiedzialna za gromadzenie WSZELKICH informacji i wiadomości i przedstawianie ich obywatelom w obiektywny sposób (bo aktualnie nie można polegać na obiektywizmie mediów). Będzie nadzorować dużą grupę dziennikarzy, którzy będą dostarczać wszystkie te obiektywne informacje.

Czyste szaleństwo. Przynajmniej problem bezrobocia wśród absolwentów kierunków humanistycznych zostałby rozwiązany raz na zawsze.



Saturday 7 September 2013

bell hooks - Remembered Rapture: the Writer at Work



To była wyboista droga. Oto dlaczego:

Str. 13 „Przez większą część mojego życia pragnęłam pisać.”
Str. 14 „Gdy zaczęłam pisać książki regularnie, czasem wydając dwie w tym samym czasie, pojawiło się wiele komentarzy, o tym ile piszę.”
Str. 15 „Żeby pokonać strach przed pisaniem, zaczęłam pisać każdego dnia. Moją metodą nie było pisanie dużo, ale pisanie w niewielkich ratach, pisanie i przepisywanie. Oczywiście szybko się zorientowałam, że jeżeli będę to robić przykładnie, w końcu te małe fragmenty staną się książką.”
Str. 16. „Wiem, że cała ta twórczość wyłoniła się dlatego, że cały czas jestem przytłaczana pomysłami, które chcę przenieść na papier. Moje zainteresowania są szerokie i zróżnicowane, więc nie jestem zaskoczona, że w jest w mojej głowie niekończący się strumień pomysłów.”
Str. 18. „Mój zapał do pisania wzrósł przez lata i niesamowita pozytywna rekacja czytelników jest jednym z katalizatorów.”
Str. 18 „Czasem czuję silną potrzebę zapisania różnych moich pomysłów, żeby zrobić miejsce na nowe pomysły tak żeby mój umysł nie został przepełniony.”

Och, Boże drogi. Sprawdź w słowniku: grafomania.

Str. 19 „Ponieważ nigdy nie starałam się życ z pisania,  miałam to niesamowite szczęście, że mogę pisać tylko to, co chcę i tylko kiedy chcę.”

Str. 19 „Kiedy postanawiam napisać zbiór esejów, w którym zawieram esej, który już był gdzieś publikowany, recenzenci często piszą o tej książce, że jest oklepana, i że nie jest to nic nowego. Moja książka może zawierać dziesięć nowych esejów (co samo w sobie mogło już by być osobną książką) i cztery lub pięć, które były wcześniej opublikowane, a recenzent będzie się upierał, że nic nowego w tej książce nie ma. Mężczyźni mogą wydawać zbiory esejów składające się tylko i wyłącznie z esejów już kiedyś opublikowanych i nikt o tym nie wspomina w recenzjach.

Kochana bell hooks, chyba czegoś tu nie rozumiesz. Gdy recenzenci wypominają ci, że się powtarzasz, to NIE chodzi tu o to, że publikujesz eseje już gdzieś publikowane.

Str. 29 „Wśród moich krytyków, to inne czarne kobiety robią najwięcej hałasu mówiąc, że piszę ‘za dużo.’ Elegancko zaczęła krytykę mojej książki Jewelle Gomez niepoważnie nazywając mnie Joyce Carol Oates afro-amerykańskiego pisania feministycznego. Błędnie powiedziała, że moja książka była tylko przetworzeniem już opublikowanego materiału. W rzeczywistości, był to zbiór dwudziestu-dwóch esejów, z których sześć było wcześniej publikowanych. Jeżeli nie byłyby one włączone do tego zbioru, to nadal mogła by powstać z tego książka normalnej długości.”

Tak, już mówiłaś.

Str. 29. „Często sugestia, że piszę za dużo pochodzi od innych czarnych kobiet, które albo piszą mało, albo nie tyle ile by chciały pisać.”

Ach tak, więc to to. One są po prostu zazdrosne o twoją słowną biegunkę.

 Str. 30 „Na szczęście nigdy nie musiałam się utrzymywać z pisania, w związku z czym zawsze pisałam tylko o rzeczach, które mnie intrygują i fascynują.”

Ah, już rozumiem. Poczekaj... czy już tego nie mówiłaś jakieś 10 stron temu? Czy ja mam deja vu?

Str. 30 „Żadna czarna kobieta w tej kulturze nie pisze ‘za dużo’. Właściwie, w ogóle żadna kobieta nie pisze ‘za dużo’. Biorąc pod uwagę wieki milczenia, całe gatunki literackie, które były praktycznie wyłącznym królestwem mężczyzn, każdy żeński wkład w literaturę powinien być mile widziany i pożądany.”

Naprawdę nie pożąjdamy, aby bell hooks pisała jeszcze więcej. Proszę.

Str. 31 „Kiedy publikuję zbiory esejów, w których zawarte są rzeczy wydane wcześniej gdzie indziej, recenzenci często sugerują, że nie ma nic nowego w tej pracy. Ale zbiory kobiet, którą piszą o wiele mniej, których artykuły już też ukazały się wszystkie gdzie indziej nie są oceniane jako zwykłe przetwórstwo. A mężczyźni, nikt nie wspomina braku ‘świeżych’ artykułów w ich zbiorach.”  

Teraz jestem zupełnie pewna, że już to słyszałam. Dwa razy. A jesteśmy dopiero na stronie 31!

str. 33 “[…] pisarki i wszyscy nasi czytelnicy muszą przeciwstawiać się wszelkim próbom ośmieszania i umniejszania naszego zaangażowanie w słowa i w pisanie.”

Ups.

Str. 34 “Żadna kobieta nie pisze za dużo. Kobiety muszą pisać więcej.”

Och, teraz jak to powtórzyłaś 15 razy, to już chyba rozumiem.

Str. 35 „Pisanie to moja pasja. W ten sposób przeżywam ekstazę.”

Tak. Trudno nie zauważyć.

Jak widzicie już koło strony 35, miałam serdecznie dość i chciało mi się krzyczeć. Bell hooks odrzucała jakąkolwiek krytykę swojego pisania i oskrażała krytykującego o seksizm, rasizm, albo, w najlepszym wypadku, zazdrość. Upierała się, że istnieje jakaś spisek uknuty przez zwolenników supremacji białych w celu umniejszenia jej twórczości.

I oczywiście, świat wydawniczy, jak niemal każdy inny, jest nadal w dużej mierze seksistowski i rasistowski, bell hooks nie pomaga sprawie zachowując się jak opętana wariatka.

I wiecie co? Szkoda, bo dalej w książce udało się jej przedstawić kilka ważnych i mądrych argumentów wśród całej tej werbalnej biegunki i ciągłym obsesyjnym wyszukiwaniu wrogów feminizmu.

Nie zgadzam się z nią w kwestii ‘confessional literature’ (termin, który nie ma zdaję się polskiego odpowiednika, ale chodzi o literaturę po części wspomnieniową i połączoną z wyznawaniem różnych sekretów. Bell hooks twierdzi, że tego typu literatura pisana przez mężczyzn jest traktowana poważniej i jest jej przypisana większa wartość literacka, podczas gdy kobieca literatura tego gatunku jest wysyłana natychmiast do Opry Winfrey. Myślę, że ‘literatura wyznaniowa’ pisana przez mężczyzn, jeśli ma charakter sensacji, jest tak samo lekceważona jak ta kobieca.

Też nie szczególnie mnie interesował rozdział na temat duchowego rozwoju hooks i jak to wpłynęło na jej pisarstwo. To być może moja wina. Nie jestem szczególnie uduchowioną osobą, i nigdy jeszcze Duch Święty (ani żaden inny) przez mnie nie przemówił. Nie odwiedzają mnie też greckie muzy. Po prostu siadam i piszę i jest to ciężka praca, na boskie natchnienie nie ma co liczyć. Uważam zresztą, że bardzo szkodliwe dla literatury jest przekonanie o takim właśnie boskim natchnieniu, bo zwalnia to niejako z ciężkiej pracy i ćwiczenia warsztatu.

Najbardziej podobały mi się eseje o etykietkach, czy jak kto woli ‘łatkach’, o klasach społecznych, mechanizmach związanych z pisartstwem i o piszących czarnych kobietach. W eseju pod tytułem „Pisanie bez etykietek” hooks mówi:


„Pisarze z marginalizowanych grup mają zazwyczaj do wyboru dwie opcje: nadindentyfikację z grupą lub dezindentyfikację.”

Jest rzeczywiście strasznie trudno znaleźć odpowiednią równowagę i ciągle się sama zastanawiam jaką chcę być pisarką. Chociaż bycie ‘polską imigrantką’ i ‘pisarką kobietą’ może mi się przydać w celu zaistnienia na scenie literackiej wśród masy innych debiutów lub jeszcze wcześniej, gdy będę musiała czymś zainteresować wydawców, to jednak wolałabym, żeby ta łatka nie została mi przyczepiona na zawsze. Chciałabym być pisarzem, który też jest kobietą oraz imigrantką z Polski.

Bell hooks poczyniła kilka trafnych obserwacji na temat literatury afro-amerykańskiej literatury, która z jakiegoś powodu (i to wbrew międzynarodowej sławi ludzi takich jak Toni Morrison) jest raczej lekceważona przez wydawniczo-literacki świat, który nie ma tego problemu z pisarzami z Afryki lub Karaibów, którym ‘pozwala się’ pisać w sposób ambitny i wbrew regułom. Wydaje się, że afro-amerykańskim pisarzom oferuje się jeden tylko styl i gatunek, w którym muszą pisać jeśli chcą, żeby ich wydano. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale muszę przyznać, że wreszcie bell hooks wpadła na prawdziwy trop. Szczególnie to widać na przykładzie pisarek afro-amerykańskich.

W swoim eseju na temat ‘literatury wyznaniowej’ hooks upiera się, że pisarze pochodzący z uprzywilejowanych białych klas mają mniej problemów, ponieważ zawsze uczono, że wolności dla artystycznego wyrażania siebie jest ważniejsza niż uczucia rodziny i przyjaciół, które mogą zostać zranione. Mówi, że rodzina i przyjaciele białych uprzywilejowanych autorów też to rozumieją. Kompletny absurd. Jeśli zaczniesz publicznie prać brudy rodzinne, opowiadać o różnych wydarzeniach używając prawdziwych imion i nazwisk ludzi z twojego najbliższego otoczenia, to przygotuj się na to, że ci ludzie mogą się na ciebie śmiertelnie obrazić. Bez względu na to z jakiej klasy społecznej pochodzisz.
Co więcej, uważam, że ten rodzaj pisania ma niewiele wspólnego z artystycznym wyrażaniem siebie, a więcej z wyrównywaniem rachunków i żywieniem urazy. Prawdziwie utalentowany pisarz by zebrał te wszystkie doświadczenia i emocje i przełożył je na fikcyjną fabułe, tak żeby i wilk był syty i owca cała. A jeżeli ktoś musi spisać swoją historię dosłownie w celach terapeutycznych to naprawdę nie ma żadnej potrzeby wydawania jej drukiem.

Kiedy niektórzy autorzy mówią, że napiszą coś autobiograficznego dopiero po śmierci rodziców (co wydaje mi się rozsądne), bell hooks odpowiada:

„Ich pewność, że przeżyją swoich rodziców zadziwia mnie. Po części, to właśnie świadomość, że tak wiele afro-amerykańskich pisarek umiera młodo popchnęła mnie do pisania otwarcie i szczerze o różnych aspektach życia, o których kiedyś myślałam, że najlepiej się nimi dzielić dopiero w starości.”

Nie wiem, co na to odpowiedzieć...Czy jest jakiś spisek mający na celu uśmiercanie afro-amerykańskich pisarek?

Chciałabym tylko teraz zakończyć tę recenzję jeszcze jednym cytatem:
„Kobiety nie powinny się bać krytykować niskiego poziomu pisarstwa innych kobiet.”

No to widzicie. Nie bałam się.

(Patrząc na tę recenzję wydaje mi się, że też jestem jedną z tych kobiet, które ‘piszą za dużo’.)

Monday 2 September 2013

Martin Davies - Ptak z Uliety

 "Zdolna, ale leniwa" - ileż razy ja to w szkole słyszałam. Myślę, a nawet jestem pewna, że Martin Davies też to nieraz słyszał. Facet ma zdecydowanie talent. Udało mi się stworzyć kryminał, który się kręci wokół wypchanego ptaka. I to nawet nie jakiegoś kolorowego, egzotycznego ptaka, ale zwyczajnego takiego, mało atrakcyjnego szarego ptaka. No dobrze, ptak ten już wyginął, a ten wypchany to jedyny zachowany egzemplarz tego gatunku. I zniknął. Właściwie to zniknął dwieście lat temu. Wykorzystując oryginalne źródła (bo Ptak z Uliety jest najzupełniej prawdziwy jak i jego zniknięcie) Davies stworzył dwie historie, jedna to dziewiętnastowieczny romans, a druga to współczesny kryminał. Zazwyczaj nie lubię przeplatających się narracji, bo mam (albo raczej miałam) taką nerwicę natręctw, że mogłam czytać tylko jedną książkę naraz (teraz mogę nawet pięć, byle alfabetycznie). A taka książka to jak dwie książki. W dodatku nie mogę też czytać stron w książce w innym niż numerologiczny porządku, więc nie mogę też sobie takiej książki podzielić na dwie. No cóż.

A do tego wszystkiego Davies dołożył jeszcze historię dziadka głównego bohatera, który poszukiwał afrykańskich pawii. Więc właściwie mamy trzy książki na 305 stronach. To sami sobie policzcie.

"Tego czwartkowego wieczoru pracowałem do późna, usuwając czaszkę martwej sowy."

Takim zdaniem Davies otwiera książkę i jest to bardzo obiecujący początek, ale potem jest już bum, bum, ram, pam, pam i dziękuję, do widzenia. Davies się za bardzo pospieszył. Umie pisać i miał dobrą historię, ale wszystko tak po łebkach. Bohaterowie w ogóle nie mieli czasu zaistnieć, biedacy, wyglądali jak tekturowe wycinanki samych siebie. Dziewiętnastowieczna Anglia też nie została odpowiednio powołana do życia. Musiałam się opierać na obrazie tego okresu stworzonym w mojej głowie przez skrupulatniejszych autorów.

Ogólnie rzecz biorąc, przyjemna książeczka na plażę, czy na działkę, na te momenty kiedy czujesz się bardzo leniwie i tylko z równie leniwymi ludźmi masz ochotę przestawać.

Sunday 1 September 2013

Angela Ardis - Z głębi serca z wierszami Tupaca Shakura




Ta książeczka to jest taka spełniona fantazja każdej nastolatki. Angela Ardis była sobie zwyczajną dziewczyną, aż razu pewnego postanowiła napisać do 2Paca, który siedział wtedy w kiciu. Ponoć założyła się z kolegami z pracy, że 2Pac jej odpisze. Nawet się szykowała na to, żeby zakład przegrać, aż tu nagle 2Pac do niej zadzwonił.
I tak to 2Pac i Angela zostali korespondencyjnymi przyjaciółmi. 2Pac miał dużo wolnego czasu, więc mógł pisać listy i wiersze, żeby jakoś zabić nudę, a Angela miała korespodencyjny romans z najbardziej niegrzecznym raperem. Czyli każde z nich coś z tego miało.

Kobiety kochają sławnych mężczyzn i kochają też mężczyzn w więzieniach. Sławny mężczyzna w więzieniu? Trudno sobie wyobrazić coś lepszego. Powód, dla którego kobiety kochają mężczyzn w więzieniach jest taki, że są mężczyźni są wtedy tacy jakimi ich pragną kobiety. Nie będą cię chcieli zaciągnąć do łóżka, bo jak? Mężczyźni w więzieniu mogą tylko mówić i słuchać, mają tylko słowa. Cała ich koncentracja skupia się na komunikacji. I będą ci pisać listy? Jacy mężczyźni jeszcze teraz piszą listy? Tylko ci w więzieniu!
Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno się dziwić, że Ardis porzuciła tego uroczego chłopca, z którym się spotykała i dała się porwać tej fantazji.

Przypomniała mi się moja własna obsesja na punkcie 2Paca. Gdy miałam lat może 13 to myślałam, że kiedyś weźmiemy ślub. Myślę, że nie tylko ja tak marzyła w Polsce. Wiecie, że jedyny język, na który ta książeczka została przetłumaczona to polski? 2Pac miał tu solidną bazę fanów.
Co jest ciekawe w tych listach wymienianych przez 2Paca i Ardis to to że po pierwszym liście wysłanym przez Angelę, w którym było tylko kilka raczej nudnych linijek, 2Pac został przeniesiony kilka razy do innych więzień i listy Ardis do niego nie dochodziły. To 2Pacowi w ogóle nie przeszkadzało. Pisał do niej bardziej i bardziej namiętnie i zakochiwał się właściwie bez żadnego udziału z jej strony. Po tym wnioskuję, że było to bez różnicy czy była to Ardis czy ktoś inny. 2Pac był samotny i smutny, i pewnie też mu się nudziło. Stworzył sobie więc w głowię jakąś idealną dziewczynę i zaczął do niej pisać.

Te wszystkie listy to właściwie takie soft porno przeplatane zapewnieniami o prawdziwości uczucia. Ale nie ma w tym żadnej treści, żadnej solidnej podstawy do jakiegokolwiek związku. To była taka niekończąca się piosenka r’n’b na dwa głosy, w której powtarzają w kółko jak bardzo szaleją za sobą.

Cała ta afera była w moim odczucie kolejnym projektem artystycznym 2Paca. W końcu był on artystą i jakoś sie realizować musiał, tutaj po prostu odgrywał Don Juana.
W którymś momencie 2Pack przyznaje się Angeli, że w jego życiu już jest jakaś kobieta, którą nazywa Królową. Po tym wyznaniu następują jakieś nielogiczne, dziecinne tłumaczenia jak to wszsyscy troje mogą żyć razem długo i szczęśliwie. Wtedy nawet Angela, mimo ogólnego odurzenia osobą 2Paca, zdaje się sobie sprawę, że to kompletne brednie. Wtedy 2Pac narzeka, że kobiety zawsze mówią, że chcą prawdy, a potem jak ją usłyszą to nie mogą się z nią uporać. Ze wszystkich debilizmów, które usłyszałam w życiu od mężczyzn to jest chyba mój ulubiony. Tak, kobiety pragną szczerości, ale nie tylko w słowach, ale również w czynach. Jeżeli jesteś dupkiem, ale uczciwie o tym informujesz, to niewiele to zmienia. Nie jesteś nagle uczciwym mężczyzną, nadal jesteś dupkiem.

Tak czy inaczej, dziewczyny, uważajcie na mężczyzn, którzy nazywają was Królowa. To zazwyczaj pierwszy znak, że coś jest nie halo. Raz spotykałam się z takim jednym, który mówił mi że byłam jego Księżniczką, jego jedyną Księżniczką. I rzeczywiście, byłam jedyną księżniczką. Te inne zwały się Królowa i Żoneczka.

‘Z głębi serca’ to króciutka książeczka. Jeżeli nie zakończę tej recenzji niebawem, to pewnie będzie ona tych samych rozmiarów. Ardis starała się ją rozciągnąć, włączając do książki swoje fantazje romantyczno-seksualne z udziałem jej i 2Paca. Ach tak, pamiętam... Też takie miałam z Ginuwine’m gdy miałam lat 16.

A wiecie jak całość się zakończyła? Angela poszła odwiedzić 2Paca w więzieniu, pocałowali się, a potem już nigdy się do niej nie odezwał. Ach, ci mężczyźni!
Niedługo potem 2Paca zastrzelili, więc Angela mogła przynajmniej trochę zarobić na tym swoim urojonym romansie.

Właściwie… Mam pomysł… Czy wiecie jacy sławni ludzie siedzą teraz w więzieniach?

PS. Jeżeli pomysł pisania do mężczyzn w więzieniach wydaje ci się wspaniały polecam tę stronę http://www.writeaprisoner.com .

Saturday 31 August 2013

O potrzebie katalogowania

Drodzy czytelnicy, którzy istniejecie tylko w statystykach tego bloga i przemykacie się ukradkiem, cichutko jak myszki i nie zostawiając żadnego znaku po sobie!

Postanowiłam trochę tu przemeblować i wprowadzić etykietki do postów. Uwielbiam sobie katalogować wszystko, więc postanowiłam skatalogować wszystkie książki opisane tutaj. Omal przy tym nie oszalałam, bo świat tak trudno podporządkować żelaznym regułom, wszystko mi się rozłazi na boki, wyjątki mnożą się jak króliki.

Oto legenda do moich desperackich prób klasyfikacji, żeby nie było żadnych nieporozumień:

- Przy szeroko rozumianej beletrystyce (tzn. wszelkiej fikcji literackiej) starałam się dołączyć etykietkę informującą do jakiego kraju przynależna jest to literatura (nie chodzi to o miejsce akcji oczywiście). Czasem oczywiście jest to trudne zadanie, bo czy na przykład Nabokov to literatura rosyjska, czy amerykańska? 'Rozpacz' zaliczyłam do literatury rosyjskiej, bo została napisana po rosyjsku, ale na przykład 'Lolita' poszłaby do literatury amerykańskiej. Czasem pozwalałam sobie na wpisywanie książki do do kilku kategorii - np. Jhumpa Lahiri mieszka i pisze w USA, ale jej książki są bardzo z Indiami związane, więc wpisałam ją do literatury indyjskiej jak i amerykańskiej. Oprócz tego niektóre regiony mają oprócz indywidualnych kategorii (np. literatura nigeryjska) też kategorie zbiorcze (literatura afrykańska). Tutaj będziemy mieć literaturę afrykańską, literaturę arabską, literaturę bliskowschodnią literaturę dalekowschodnią (którą arbitralnie zdefiniowałam jako wszystko co na wschód od subkontynentu indyjskiego), literaturę subkontynentu indyjskiego, literaturę karaibską (tutaj już się nie będę raczej rozdrabniać na kraje za wyjątkiem tych większych). Wprowadziłam też kategorię literatura afro-amerykańska, bo czytam trochę książek, które można tak zakwalifikować i chciałam, żeby można je było łatwo wyłuskać. Zastanawiam się też, czy nie podzielić literatury amerykańskiej na jakiejś podkategorie geograficzne, bo czym innym jest literatura Nowej Anglii albo Nowego Jorku, a literatura Głębokiego Południa, czy Środkowego Zachodu. No, ale to może kiedy indziej. Prawdopodobnie kiedyś będę się też musiała zastanowić, co zrobić z byłymi republikami ZSRR. Czy nie obrażą się jeśli wrzucę je w taką zbiorczą kategorię (oprócz indywidualnej państwowej)? Ale z drugiej strony co ma Estonia wspólnego z Tadżykistanem? Ale z trzeciej strony co ma wspólnego Malezja z Japonią, albo Egipt z Malawi, a też mi nie przeszkadza wrzucić do jednego worka... Ach, umówmy się, że te kategorie są luźne i jedynym sędzią w tej kwestii jestem ja.

- Kolejną kategorią, być może bardziej dla mnie niż dla Was jest rozróżnienie pisarz/pisarka, dzięki któremu mogę śledzić, czy zachowuję parytet płciowy

- Dekada wydania - tutaj posługuję się angielskim zapisem - 1950s, 1990s, 2000s, 2010s, bo o wiele zgrabniej to wygląda. Oczywiście jest to data pierwszego wydania (i bez niespodzianek - większość rzeczy, które przeczytałam jest z 2000s). Rzeczy sprzed 1900 będą miały też zbiorczą kategorię wieku.

- Jest po polsku/nie ma polskiego wydania - To jest kategoria dla Was, gdybyście chcieli sobie odsiać szybko recenzje książek, które nie ukazały się w Polsce

- Jeżeli jest polskie wydanie to zaznaczam jakie wydawnictwo wydało tę książkę ostatnio (bo oczywiście niektóre książki doczekały się wielu wydań w różnych wydawnictwach). To jest po części dla mnie, bo chciałabym zobaczyć, które wydawnictwo jest moim ulubionym.

- Nagrody - tutaj wrzucam nazwy nagród, do których książka była nominowana lub które wygrała. Jest to bardzo orientacyjne, bo nie zaznaczam czy książka była na długiej liście, krótkiej liście, czy wygrała i nie gwarantuję też, że uwzględniłam wszystkie nagrody, do których książka była nominowana. Mam nadzieję, że ta kategoria pomoże blogspotowi trafnie wybierać posty do sugestii 'you might also like'.

- Non-fiction - tak nazwałam z angielska znowu wszystko co nie jest beletrystką. Polskie 'literatura faktu' nie jest wystarczająco obszerne moim zdaniem. Do każdej książki z rodzaju 'non-fiction' dodaję też kilka haseł dotyczących tematyki, np. biografia, narkotyki, zwierzęta.

- Romans - jako że trafiają się tu często gęsto recenzję różnych dzieł typu 'Mój książę', 'Cała jego', 'Nocne pocałunki' czy innych bzdur, do których mam słabość jak do lodów czekoladowych, postanowiłam stworzyć dla tego badziewia osobną kategorię. Aczkolwiek z punktu widzenia czytelników zapewne przydatniejsza by była kategoria: nie-romans. Innych gatunków literackich nie wyróżniam, bo czuję, że niewiele już i tak mnie dzieli od obłędu.

- Dodatkowo zaznaczam takie rzeczy jak 'opowiadania' lub 'literatura dziecięca i młodzieżowa'. Albo jakieś szczególnie ważne nurty literackie, jak mi się przypomni (np. Harlem Renaissance).

No to tyle. Dziękuję za uwagę. Teraz komentujcie! Ja to wszystko dla WAS przecież! Żyły sobie wypruwam...

Katharine McMahon - Córka alchemika



Ta książka to dziecko bękart ambitnej literatury i romansu spod znaku ‘rozdzierania gorsetów’. Katharine McMahon siedzi okrakiem na żywopłocie oddzielającym te dwa terytoria literackie i nie bardzo wie, na którą stronę chce zeskoczyć. I podobny dylemat zafundowała zresztą swojej bohaterce – Emilie, która też nie wie czy woli siedzieć w laboratorium i przeprowadzać chemiczne i fizyczne eksperymenty, czy raczej by wolała, aby ten przystojny nieznajomy porwał i uniósł ją daleko. Ta dziwna mieszkanka smakuje zadziwiająco dobrze, ale z pewnością wydawca miał z nią problem. 

Wydawcy lubią jak można wstawić książkę w odpowiednią szufladkę bez problemu. Ale czy nie jest to prawda? Możemy być mądrzy, wysublimowani i nagle, z nieznanych przyczyn zakochujemy się w kimś kto dysponuje mózgiem o wielkości fistaszka. Przechodzimy wewnętrzną ewolucję z ambitnej literatury w stronę rozdzierania gorsetów w krótkim czasie.
Trochę byłam uprzedzona do tej książki ze względu na tytuł. Trudno sobie nie przypomnieć tego potworka Alchemika Paulo Coelho. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, myślałam sobie, jaki ojciec, taka córka. Na szczęście w środku odnalazłam pięknie napisaną, powolna powieść, która przywołuje XVIII wieczną Anglię do życia wraz z jej kolorami, zapachami i odgłosami. Jest to książka raczej introspekcyjna, ale w taki skromny, dziewczęcy sposób, a nie egocentryczny. 

Niektórzy recenzujący są zdania, że książka obyłaby się bez tylu scen seksu. Nie zgadzam się. Seks był esencją i treścią związku Emilie i Aislabie’go i te sceny były potrzebne nam do zrozumienia tego szczególnego potrzasku, w który Aislabie trzymał Emilie. I, warto powiedzieć, nie były to źle napisane sceny seksu, tzn. nie śmieszyły, a to już jest jakieś osiągnięcie.

Podsumowując, ‘Córka alchemika’ to książka o nauce i o miłości, o błędnie ocenianych sytuacjach i godzeniu z porażką. I działa to podobnie w nauce i w miłości. Jest to ‘literatura kobieca’ (strasznie nie lubię tego zwrotu) odbiegająca od schematu.