Saturday 16 February 2013

Nathalie Seymour - In Black and White: The Story of an Open Transracial Adoption

Te wszystkie książki, co to ostatnio recenzuję pochodzą z regałów oznaczonych 'Black Writing/Black Interest' w bibliotece w Peckham, do której uczęszczałam, gdy mieszkałam na południu Londynu. Regał ten był przedziwna mieszanką tytułów, wspaniałych rzeczy napisanych przez Jamesa Baldwina, Bena Okri, czy Chimamandę Ngozi Adichie oraz przeróżnych kuriozów wydanych w kilkuset egzemplarzach, jak na przykłada ta książka o Claudii Jones recenzowana niżej.

Do tych kuriozów mogę zaliczyć również i tę książkę, aczkolwiek była momentami całkiem interesująca. Jest to oparta na faktach historia 'międzyrasowej adopcji' z czasów, gdy jeszcze promowane były tego typu adopcje. Kilka lat później nastąpił w oficjalnej polityce zwrot o 180 stopni i zaczęto je odradzać, aby oszczędzić dzieciom szoku kulturowego. Teraz czytałam w BBC, że jednak się z tego wycofują znowu, bo pomijając taki absurd, że jak takie dziecko rodziców powiedzmy od dwóch pokoleń mieszkających w Wielkiej Brytanii, a pochodzących na przykład z Trinidadu i Tobago ma się 'kulturalnie odnaleźć' w rodzinie świeżych imigrantów z Nigerii na przykład, to oprócz tego, jako że czarnych rodzin jest po prostu mniej w UK, dzieci te mają mniejszą szansę na adopcję.

Czasem naprawdę trudno się połapać, co chwilowo jest poprawne politycznie, a co nie i myślę, że dopóki ktoś nie stworzy jakiegoś newslettera na ten temat, należy się kierowąc zwykłą ludzką przyzwoitością i w razie wszelkich wątpliwości odnosić sytuację do siebie. *

Historia przedstawiona w książce to zdecydowanie smutna historia. Wątpię, czy ktoś z Was się pokusi tę książkę przeczytać, więc mogę powiedzieć od razu, że nie ma szczęśliwego zakończenia. Autorka (która adoptowała dwójkę rodzeństwa) próbuje nas przekonać, że nie było tak źle, że właściwie to możemy mówić o 'sukcesie inaczej', ale ja tego nie kupuję. Coś się tam naprawdę posypało między nią a tymi dziećmi i Seymour nie chce lub nie potrafi zobaczyć prawdziwych powodów tej porażki. Bo bynajmniej nie chodziło tutaj o 'kulturowy szok'.

Autorka miała prawie dwie dekady, żeby się nad tym poważnie zastanowić i z pewnością mogła przedstawić jakąś głębszą analizę tego co się stało i dlaczego się to stało. A tak, to mamy powierzchowną chronologiczną listę wydarzeń. Miałam wrażenie, że autorka coś przede mną ukrywa. A bardzo nie lubię, gdy autorzy to robią.


* A propos poprawności politycznej - przypomina się felieton Szczuki w świętej pamięci Bluszczu, w którym Szczuka opowiada o tym jak to Wojewódzki wywołał mini skandal rasistowskimi dowcipami, które w dodatku były bardzo personalne (w chronologii skandali wywoływanych przez Wojewódzkiego był to ten przed ukraińskimi sprzątaczkami) i Szczuka w jakimś tam programie śniadaniowym dyskutowała z Bartoszem Węglarczykiem, który bronił Wojewódzkiego, mówiąc że obrażeni powinni nabrać trochę dystansu, oraz żeby już nie przesadzać z tą poprawnością polityczną i jeszcze porównał dowcipy Wojewódzkiego do Monty Pythona, co mnie szczególnie urzekło. Szczuka na to mówi, że w takim razie byłoby zupełnie w porządku gdyby powiedziała do Węglarczyka 'ty grubasie'. Po zejściu z anteny Węglarczyk wybuchł, zwyzywał Szczukę od chamek, i w dodatku starych i brzydkich, itd. itp. I tak to właśnie jest z tym dystansem do siebie. Łatwiej jest jednak mieć dystans OD siebie.

Sunday 10 February 2013

James Baldwin - The Fire Next Time

Każdy powinien przeczytać tę książkę. Nie tylko dlatego, że jest świetnie napisana, rzeczowa, bez zbędnych powtórzeń (co często się zdarza w esejach), po prostu cholernie dobra, ale przede wszystkim dlatego, że jest niestety wciąż aktualna.

Jeżeli myślicie, że rozważania czarnego homoseksualisty na temat Ameryki lat 50-tych w żaden sposób Was nie dotyczą, to zróbcie sobie samym przysługę i przeczytajcie tę książkę, jeśli chociaż trochę czytacie po angielsku. Poza wstępem to raptem 80 stron, więc nie każę Wam czytać Ulissesa.

Chcę wierzyć, że świat przeszedł długą drogę od lat 50-tych, jestem pewna, że postęp jest znaczny, ale jeszcze nie jesteśmy u celu, prawda? Tak więc czytajmy, czytajmy.

Friday 8 February 2013

Helen Simpson - Constitutional

Jestem chyba niesprawiedliwa w ocenianiu opowiadań. Może ja nieszczególnie lubię opowiadania? Moje recenzje opowiadań zazwyczaj brzmią w ten sposób: w porządku były te opowiadanka, tylko krótkie takie.

Już to mówiłam kiedyś, ale powtórzę. Pisanie opowiadań to nie jest bułka z masłem. Jeżeli chcesz pisać krótkie formy, bo jesteś za leniwy na długie formy, to lepiej pisz slogany reklamowe proszków do prania. Też są krótkie.

W opowiadaniu masz wszystko co miałbyś w normalnych rozmiarów powieści, ale masz tylko kilka stron, żeby to zmieścić. Nie ma miejsca na żadne lanie wody, które mogło by ci ujść na sucho (ha, ha, see what I did there?) gdzieś w połowie książki. Wszystko musi być idealnie zrównoważone i precyzyjne.

'Constitutional' ma zaledwie 128 stron. Szczerze mówiąc oburza mnie, że można napisać 128 stronicowy zbiór opowiadań, nazwać to książką i sprzedawać za pełną cenę, ale nie o tym chcę tu mówić. Mój głowny problem z tym zbiorkiem był taki, że był on do bólu przewidywalny. Mężowie romansujący na boku, zmęczone żony, dla których dzieci sa jedynym sensem istnienia. Czytałam to już tyle razy, w tylu różnych wariantach, często lepszych, że zupełnie mnie nie rusza ten temat.

Najgorsze opowiadanie w zbiorku to to o egoistycznym, zdradzającym i palącym papierosy mężu i jego oddanej, nieco nudnej, altruistycznej żonie. Gdy mąż dowiaduje się, że ma raka doznaje iluminacji, odkrywa jak dobra jego żona jest i co jest ważne w życiu i obiecuje się zmienić. Potem okazuje się, że jednak pomyłka, wcale nie ma raka. I natychmiast wraca do swoich starych przyzwyczajeń. Motyw oklepany jak dywan przed Wielkanocą.

Helen Simpson ulubiony sposób na napisanie opowiadania to taki, żeby wysłać bohatera w jakąś krótką podróż lub spacer, podczas którego bohater będzie mógł sobie pomyśleć, a my będziemy mogli się zanurzyć w strumieniu jego świadomości. To jest kompletne oszukaństwo, to nawet nie jest opowiadanie, tylko peplanie bez sensu.

Jest tylko jedno opowiadanie w tym zbiorku, które niejako go ratuje. Opowiadanie pod tytułem 'Drzewo' jest jedynym, które nie śmierdzi schematem. Było króciutkie i piękne i jedyne, w którym Simpson zeszła ze swoich utartych ścieżek (prawie, bo główny bohater porzuca swoję żonę i dzieci dla młodszej kobiety oczywiście).

Tutaj miałam teraz pisać o tym, jak to sama bym mogła coś takiego napisać w weekend i otrzymać pochwalne recenzje z Guardiana i Independenta i jakie życie by było wspaniałe, ale ta recenzja jest już prawie tak długa jak recenzowana książka, zatem czas już się zwijać.

Saturday 2 February 2013

Marika Sherwood - Claudia Jones: A Life In Exile

Oto przykład książki pisanej dla małego grona odbiorców, którzy się znają nawzajem i lubią sobie powtarzać te same rzeczy. Taki zupełnie nieśmieszny inside joke.

Sięgnęłam po tę książkę, ponieważ przeczytałam, że jest to biografia kobiety, która stworzyła Notting Hill Carnival. Co za rozczarowanie!

Autorka wychodzi z siebie wręcz, żeby przedstawić Claudię Jones, jako wspaniałą postać, ukochaną przez lud, ale fakty nieszczególnie tę tezę potwierdzają. Claudia Jones była hardkorową komunistką, pełną uwielbienia dla Mao i Stalina, co mnie mdliło trochę, aczkolwiek starałam się na to patrzeć obiektywnie mając na uwadzę, gdzie i jak Claudia Jones dorastała. W tamtych czasach wielu ludziom w USA i Zachodniej Europie mogło się wydawać, że komunizm to przyszłość. Niestety, tak też się chyba wydaje autorce, która wydała tę książkę w roku 2000, a czyta się ją jak manifest komunistyczny charakteryzujący się nadużywaniem słowa 'towarzysz'. I w dodatku nudny.

Druga połowa książki to zapis sympozjum poświęconego Claudii Jones w 1996 roku. I tu się dopiero zaczyna zabawa. Wszyscy się tam zebrali, żeby powiedzieć coś miłego o Claudii Jones, ale od razu widać, że niektórzy mają z tym prawdziwy kłopot.Wygląda na to, że większość poświeca wiele energii na to, żeby nie powiedzieć tego, co bardzo by chcieli powiedzieć. Pod koniec zaczynają wyciągać jakieś stare brudy, wracać do nieporozumień sprzed lat i w ogóle chyba zapominają, że mieli mówic o Claudii Jones. Urocze.


Co do głównej tezy, tej że to Claudia Jones stworzyła Notting Hill Carnival, to okazuje się, że ta teza się niesczególnie broni. Wcześniej nic o tym nie wiedziałam, ale według książki, która jest uznawana za niemal Biblię Notting Hill Carnival to zupełnie kto inny zapoczątkował ten festiwal. Biała kobieta, w dodatku! Takie są fakty: Claudia Jones stworzyła jakąś cykliczną imprezę z motywami karaibskimi, ale nie miała ona miejsca w sierpniu, tylko w lutym, nie była to parada uliczna, tylko koncerty i konkursy piękności w zamkniętych pomieszczeniach, nie było żądnych platform, które są esencją Notting Hill Carnival, no i na dodatek impreza ta nie odbywała się w Notting Hill. Więc naprawdę nie rozumiem. Ta druga kobieta (której nazwisko mi umknęło teraz) stworzyła festiwal uliczny z muzyką na żywo i ruchomymi platformami, które przemierzały ulice w sierpniu. Wszystkiego tego dowiedziałam się z książki, która utrzymuje, że to Claudia Jones zapoczątkowała Notting Hill Carnival. Że co?

Ale oczywiście ta książka nie została napisana dla mnie. Została napisana dla kilkorga ludzi, którzy siedzę od kilkudziesięciu lat i rozpamiętują te same wydarzenia i prowadzą te same kłótnie.