
Myślałam, że zacznę krzyczeć, jeśli będę musiała przeczytać kolejny akapit o tym jakim wspaniałym miejscem jest Spencer w Iowa. Dla przykładu (jak zwykle, cytat jest moim tłumaczeniem angielskiej wersji, a nie tłumaczeniem tłumacza):
"To kolejny, jedyny w swoim rodzaju i jakże wartościowy atut miasta Spencer - jego mieszkańcy. Jesteśmy dobrymi, solidnymi i ciężkopracującymi ludźmi z Środkowego Zachodu. Jesteśmy dumni, ale skromni. Nie przechwalamy się."
Ach, oczywiście, że się nie przechwalają. Właśnie przeczytałam pean pochwalny na 275 stron na temat Spencer i jego mieszkańców. I niechby sobie Vicki Myron próbowała ile chciała, ja nie byłam przekonana. Pod tą grubą warstwą lukru widziałam kipiącą od waśni, uraz i niechęci zepsutą tkankę. Chętnie o tym bym sobie więcej poczytała, ale jako że w książce były użyte prawdziwe imiona i nazwiska mieszkańców, to by się to za pewne skończyło w sądzie.
Cała książka była poszatkowana (zupełnie jak ta recenzja). Było trochę o Dewey'em, trochę o Vicki i jej życiu, a do tego wszystkiego jeszcze historia miasteczka Spencer. Raczej to wszystko nie grało razem, ale niektóre rozdziały były w prawie interesujące, więc niech będą ze dwie gwiazdki.
A tak, kot. Kot był słodki.
No comments:
Post a Comment