
Ostatecznie oceniłam tę książkę na jakieś trzy gwiazdki, dość wysoko, biorąc pod uwagę fakt, że gdy zaczęłam czytać, moja pierwsza reakcja była taka: co to za kupa?
Widać robię się łagodniejsza z wiekiem.
Po pierwsze, miał to być thriller, a nic się nie działo! Qiu Xialong tylko rozwodził się nad pracą magisterską, czy doktorską Inspektora dotyczącą chińskiej literatury. Z detalami! Ostatecznie pewne archetypy obecne w chińskiej literaturze zostały powiązane ze sprawą morderstwa, i muszę powiedzieć, że było to ostro naciągane - próbować odnaleźć mordercę poprzez studiowanie literatury... Qui Xiaolong to nie Umberto Eco.
Pewnie myślicie, że skoro autor jest taki wyedukowany literacko to proza będzie najwyższych lotów, a nie typowe thrillerowe grafomaństwo. Nic bardziej mylnego jednak. Qiu Xiaolong postanowił przedstawić nam Chiny i wszystko co chińskie przez usta swoich bohaterów, więc ci biedni panowie i panie muszą prowadzić ze sobą niekończące się rozmowy o Chinach i chińskiej kulturze, żeby się zgadzać z samymi sobą na temat różnych ogólnych prawd. Przedziwne to było.
Kolejną rzeczą, której się dowiedziałam z tej książki, to to, że wszyscy Chińczycy nieustannie cytują Konfucjusza i tradycyjne chińskie wiersze. Cały czas! Na każdej stronie. Szczególnie prostytutki i odźwierni. Mam jedną koleżankę Chinkę i ona nigdy nic nie cytuje, więc czuję się oszukana. Ona pewnie nawet nie jest z Chin, pewnie jest z Birmingham.
Poza tym, książka była do bólu przewidywalna. Byłam jakieś 70 stron przed Inspektorem Chanem, i miałam ochotę go trzasnąć wielokrotnie, albo chociaż powiedzieć mu, żeby się skupił i pomyślał, a ja pójdę sobie zrobić herbatę.
Za co więc te trzy gwiazdki?
A no nie wiem. Złagodniałam.
No comments:
Post a Comment