Sunday 2 March 2014

Mohsin Hamid - Moth Smoke

Zacznę od historii na pierwszy rzut oka niezwiązanej z tematem. Otóż, może już słyszeliście, jakiś czas temu Szczygieł recenzował w Dużym Formacie książkę Erika Larsona 'W ogrodzie bestii'. Samej książki nie mógł się nachwalić, lecz okładkę skomentował w taki ujmujący sposób:

"No właśnie! Pewien typ czytelnika "W ogrodzie bestii" nie weźmie do ręki. Idealnie żenująca okładka, wstydziłbym się wyciągnąć ją w metrze. Z moją urodą człowieka, który sprzedaje kapustę na bazarze, ten produkt książkowy stworzyłby idealny związek estetyczny."

Mógłby to być kolejny głos wołającego na puszczy, lecz jako że Szczygieł to Szczygieł zdarzyło się coś niesłychanego. Sonia Draga zamówiła książce nową okładkę, poprosiła Szczygła o akceptację i pozwolenie na wykorzystanie cytatu z recenzji. Taki mały cud lutowy.


Żałuję, że nie jestem sławna jak Szczygieł, że ten blog ma tylko 50 fanów na fejsbuku (z czego większość to moi znajomi, których zmusiłam do polubienia strony stosując szantaż emocjonalny) i że moje wołanie na puszczy zostanie tylko wołaniem na puszczy. Ale, na boginie wszystkie dobrotliwe, dlaczego Sonia Draga okalecza w ten sposób książki tak wybitnego pisarza jakim jest Mohsin Hamid? To wygląda jakby zostało zrobione w Paincie przez czyjegoś dziadka na kursie obsługi Windowsa dla seniorów (z całym szacunkiem dla wszystkich doszkalających się dziadków .)

Książka, o której chcę w tej notce opowiedzieć nie została wydana po polsku i zaczynam myśleć, że może to i lepiej. Aczkolwiek brytyjska okładka też pozostawia trochę do życzenia. Głównie z tego powodu, że jest myląca. Na pierwszy rzut oka wydaje nam się, że jest to para zakochanych wyciągających do siebie ręce na tle zachodzącego słońca. Większość ambitnych czytelników już traci zainteresowanie i idzie gdzieś indziej, a należy się przyjrzeć z bliska, żeby zauważyć, że para ma raczej zblazowane miny i wcale nie wyciągają do siebie rąk w romantycznym geście, tylko podają sobie jointa. I to już reprezentuje książkę o wiele lepiej. Jest to powieść o Pakistanie lat 90-tych. O tych, którzy dzięki korupcji i znajomościom znaleźli się nagle na szczycie łańcucha pokarmowego, i całej reszcie, która odpadła w eliminacjach. Jest to również powieść o seksie, narkotykach i klimatyzacji.

Książkę otwiera scena w celi więziennej, a już w następnym rozdziale czytelnik jest poproszony o zajęcie pozycji sędziego w procesie, który ma się rozpocząć. Drugoosobowa narracja w tym rozdziale daje nam do zrozumienia, że możemy oskarżonego skazać lub uniewinnić. I jak wielu innych przepracowanych sędziów nie mieliśmy czasu przejrzeć akt i teraz mamy nadzieję, że zeznania świadków wystarczą do podjęcia decyzji. Dopiero w trzecim rozdziale poznajemy osoby dramatu - bajecznie bogatego Orzi i jego piękną, świeżo poślubioną żonę Mumtaz, jak również ich biednego, nieżonatego przyjaciela, z którym Orzi na nowo nawiązał kontakt po powrocie z USA. W ten oto sposób tworzy się niebezpieczny trójkąt i wiadomo, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

Jorge Luis Borges powiedział raz (w wywiadzie dla Paris Review):

"Uważam, że najlepsze metafory są zawsze takie same [...] porównujesz czas do drogi, śmierć do snu, życie do marzeń sennych, i to są wielkie metafory literackie, ponieważ odnoszą się do czegoś podstawowego."

Hamid idzie tym tropem i używa pozornie oklepanej metafory ćmy i świeczki na ukazanie tendencji autodestrukcyjnych. Ale robi to naprawdę pięknie. Ćmom, jak wyczytałam na internetach, miesza się zupełnie w głowach od różnych sztucznych źródeł światła, jak żarówek lub świeczek i gdy próbują skorygować trajektorię swojego lotu, to zapętlają się jeszcze bardziej i po spirali zbliżają się coraz bardziej do rzeczonego źródła światła sprowadzając na siebie zagładę.

W skrócie to właśnie czyni ta książka - orbituje wokół środka, a którym wiemy, że tam jest, ale jeszcze go nie dotknęliśmy. Tak więc ta metafora działa na poziomie strukturalnym książki, jak oczywiście również fabularnym, bo bohaterowie również jak te ćmy. A może i nawet cały Pakistan zmierza ruchem spiralnym ku samounicestwieniu?

Czytanie 'Moth Smoke' przypomina oglądanie jakiegoś koszmarnego wypadku drogowego, który nas odrzuca i fascynuje jednocześnie. Dym i swąd spalenizny przesiąka przez strony i z każdym rozdziałem coraz trudniej jest powiedzieć kto jest winny, a kto niewinny. I pod koniec może się okazać, że ława przysięgłych jednak nie jest w stanie wydać wyroku.

Hamid potrafi pisać, więc jak nie możecie po angielsku, to czytajcie już nawet po polsku w tych potwornych okładkach. Obłóżcie sobie w jakąś ładną gazetę albo coś.

A jak jesteśmy przy dziwnych decyzjach marketingowych wydawnictw, to chciałam Wam opowiedzieć taką anegdotkę. Mianowicie należę na facebooku do takiej grupy 'Polskie książki w UK'. Zapisałam się do niej, bo myślałam, że się będziemy tam wymieniać szlachetną literaturą w języku ojczystym, a przy okazji prowadzić dyskusje na różne ważkie tematy. Niestety jednak, nie kupiłam jeszcze żadnej książki na tej grupie, bo głównie tam kursuje badziew tak niesamowity, że wchodzę w kółko i nie mogę się napatrzeć. Już pal sześć Grocholę czy Szwaję, niech będzie, ale bezdyskusyjnie na stronie królują 'historie z życia wzięte' o tytułach w stylu 'porwana','okaleczona', 'skrzywdzona', 'oślepiona', 'sprzedana' (jak to ładnie ujęła moja koleżanka). Szczególnym powodzeniem cieszy się niejaka Cathy Glass, która wypluwa z siebie takie książki seriami - i wszystkie na faktach. Oprócz tego użytkowniczki często proszą o książki o tematyce arabskiej, oczywiście nie chcą sobie poczytać Naguiba Mahfouza, tylko chodzi o takie książki, w których krzywdzenia, okaleczania i porywania dokonują wcześniej dobrotliwi i zeuropeizowani arabscy mężczyźni. Dołóżmy do tego 50 twarzy Grey'a, którego triumfalny pochód też oczywiście się nie kończy i wniosek jest jasny - jest to grupa o silnie sado-masochistycznych tendencjach (zarówno w kwestii treści jak i formy). No ale. Anegdotka. W całym tym morzu chłamu co i rusz pojawiają się dwie książki, wystawiane za jakieś mikre funt pięćdziesiąt, bo już wszyscy w grupie się połapali, że to jakiś szajs. Są to: Umberto Eco - Cmentarz w Pradze oraz książki Alice Munro. Co te książki tam robią? Otóż bardzo łatwo to wyjaśnić. Wydawca, w przebłysku niesłychanego geniuszu handlowego postanowił opakować Eco i promować go jako popłuczyny po Cieniu wiatru Zafona, a z Alice Munro zrobić taką trochę kanadyjską Grocholę. I tak to czytelnik właściwy książki nie kupi (lub kupi zażenowany), a czytelnik niewłaściwy kupi a następnie poczuje się i zawiedziony i oszukany. Co za strategia!


UPDATE: Najwyraźniej ktoś z wydawnictwa Sonia Draga czyta mojego bloga i wziął sobie do serca, bo 'Moth Smoke' wyjdzie w 24 września 2014 w Polsce pod tytułem 'Jak ćma do płomienia'. I nawet okładka nie jest szczególnie okropna.


Warto też podkreślić, że mam już ponad 100 fanów na fejsbuku, więc właściwie jestem sławna.

6 comments:

  1. To ja nie wiem, czy Ty wiesz najlepsze o "50 twarzach Greya", a mianowicie:
    http://teatrpolonia.pl/event-data/1959/klaps-50-twarzy-greya
    Bilety po 120 złotych. Hłe, hłe.

    ReplyDelete
  2. Och! Poszłabym bardzo. Ale z Londynu nie dolecę na czas :(

    ReplyDelete
  3. O rany, nie raz nie, nie dwa szczerze się roześmiałem w trakcie lektury tego wpisu. Jeśli chodzi o wydawnictwo Sonia Draga, to rzeczywiście rozpiętość poziomu artystycznego okładek jest bardzo duża. Nawiązując do przywołanego na początku Hamida Mohsina to jego książkę "Uznany za fundamentalistę" kupiłem jakiś czas temu i posiadała ona wtedy następującą okładkę: http://tnij.com/ZzsyE (mnie osobiście średnio przypadła do gustu, do zakupu bardziej skusiła mnie wtedy cena - 9,90 zł za nową książkę w twardej oprawce to nie lada okazja). Ale już na przykład powieść "Drzewo dymu" w mojej skromnej opinii prezentuje się bardzo, bardzo dobrze: http://tnij.com/uFubT.
    Cała sprawa jest zresztą o tyle zabawna, że wielu czytelników otwarcie stwierdza, że wygląd zewnętrzny książki wcale nie jest taki ważny jak treść. Ja osobiście uważam, że okładka to integralna część książki, a jako książkowy kolekcjoner przywiązuję do niej dość dużą wagę. Dla przykładu bardzo cenię sobie okładki Domu Wydawniczego REBIS, których autorem jest Wojciech Siudmak - zdobią one m.in. takie dzieła jak cykl Diuna, czy powieści Philipa K. Dicka.

    Omawiana pozycja "Moth smoke" wydaje się bardzo interesująca. Z twojego opisu odrobinę przypomina mi ona "Dom ciszy" Orhana Pamuka, szczególnie jeśli chodzi o ten dualizm na poziomie odrzucenie-fascynacja.

    A co do "Polskich książek w UK" to pozostaje Ci tylko współczuć i rzecz jasna gorzko zapłakać. Wiem, że nie ocenia się ludzi po książkach, ale ... :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oczywiście, że okładka jest integralną częścią. Ja lubię zbierać te stare polskie serii - KiK albo te czarne takie w twardych okładkach (coś tam światowa proza). Drzewo dymu - okładka może być, ale czcionka - trochę bieda. Jest taki super blog o typografii i od tamtej pory bardzo zwracam uwagę na czcionkę.

      Ciągle nic Pamuka nie przeczytałam. Ale stanie się to kiedyś.

      A co do tej grupy to boje się, że znajdą tę notkę i mnie wyrzucą z hukiem i będzie szkoda, bo to też jest dualizm na poziomie obrzydzenie-fascynacja. :D

      Delete
  4. Bardzo Ci dziękuję. Dzięki tej notatce przypomniałam sobie, jak wzięłam do ręki "Reluctant Fundamentalist" w jakimś WH Smith. Nie kupiłam książki, ale zapamiętałam pierwsze zdanie. W ten weekend zamknęłam figurę i przeczytałam całą książkę jednym tchem oraz zabieram się do "Moth Smoke" oraz "How to Get Filthy Rich in Rising Asia".

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zawsze do usług. :) Niedawno kupiłam How To Get Filthy Rich in Rising Asia.

      Delete