To była wyboista droga. Oto
dlaczego:
Str. 13 „Przez większą część
mojego życia pragnęłam pisać.”
Str. 14 „Gdy zaczęłam pisać
książki regularnie, czasem wydając dwie w tym samym czasie, pojawiło się wiele
komentarzy, o tym ile piszę.”
Str. 15 „Żeby pokonać strach
przed pisaniem, zaczęłam pisać każdego dnia. Moją metodą nie było pisanie dużo,
ale pisanie w niewielkich ratach, pisanie i przepisywanie. Oczywiście szybko
się zorientowałam, że jeżeli będę to robić przykładnie, w końcu te małe
fragmenty staną się książką.”
Str. 16. „Wiem, że cała ta
twórczość wyłoniła się dlatego, że cały czas jestem przytłaczana pomysłami,
które chcę przenieść na papier. Moje zainteresowania są szerokie i
zróżnicowane, więc nie jestem zaskoczona, że w jest w mojej głowie niekończący
się strumień pomysłów.”
Str. 18. „Mój zapał do pisania
wzrósł przez lata i niesamowita pozytywna rekacja czytelników jest jednym z
katalizatorów.”
Str. 18 „Czasem czuję silną
potrzebę zapisania różnych moich pomysłów, żeby zrobić miejsce na nowe pomysły
tak żeby mój umysł nie został przepełniony.”
Och, Boże drogi. Sprawdź w
słowniku: grafomania.
Str. 19 „Ponieważ nigdy nie
starałam się życ z pisania, miałam to
niesamowite szczęście, że mogę pisać tylko to, co chcę i tylko kiedy chcę.”
Str. 19 „Kiedy postanawiam
napisać zbiór esejów, w którym zawieram esej, który już był gdzieś publikowany,
recenzenci często piszą o tej książce, że jest oklepana, i że nie jest to nic
nowego. Moja książka może zawierać dziesięć nowych esejów (co samo w sobie
mogło już by być osobną książką) i cztery lub pięć, które były wcześniej
opublikowane, a recenzent będzie się upierał, że nic nowego w tej książce nie
ma. Mężczyźni mogą wydawać zbiory esejów składające się tylko i wyłącznie z
esejów już kiedyś opublikowanych i nikt o tym nie wspomina w recenzjach.”
Kochana bell hooks, chyba
czegoś tu nie rozumiesz. Gdy recenzenci wypominają ci, że się powtarzasz, to
NIE chodzi tu o to, że publikujesz eseje już gdzieś publikowane.
Str. 29 „Wśród moich krytyków,
to inne czarne kobiety robią najwięcej hałasu mówiąc, że piszę ‘za dużo.’
Elegancko zaczęła krytykę mojej książki Jewelle Gomez niepoważnie nazywając
mnie Joyce Carol Oates afro-amerykańskiego pisania feministycznego. Błędnie
powiedziała, że moja książka była tylko przetworzeniem już opublikowanego
materiału. W rzeczywistości, był to zbiór dwudziestu-dwóch esejów, z których
sześć było wcześniej publikowanych. Jeżeli nie byłyby one włączone do tego
zbioru, to nadal mogła by powstać z tego książka normalnej długości.”
Tak, już mówiłaś.
Str. 29. „Często sugestia, że
piszę za dużo pochodzi od innych czarnych kobiet, które albo piszą mało, albo
nie tyle ile by chciały pisać.”
Ach tak, więc to to. One są po
prostu zazdrosne o twoją słowną biegunkę.
Str. 30 „Na szczęście nigdy nie musiałam się
utrzymywać z pisania, w związku z czym zawsze pisałam tylko o rzeczach, które
mnie intrygują i fascynują.”
Ah, już rozumiem. Poczekaj...
czy już tego nie mówiłaś jakieś 10 stron temu? Czy ja mam deja vu?
Str. 30 „Żadna czarna kobieta w
tej kulturze nie pisze ‘za dużo’. Właściwie, w ogóle żadna kobieta nie pisze
‘za dużo’. Biorąc pod uwagę wieki milczenia, całe gatunki literackie, które
były praktycznie wyłącznym królestwem mężczyzn, każdy żeński wkład w literaturę
powinien być mile widziany i pożądany.”
Naprawdę nie pożąjdamy, aby
bell hooks pisała jeszcze więcej. Proszę.
Str. 31 „Kiedy publikuję zbiory
esejów, w których zawarte są rzeczy wydane wcześniej gdzie indziej, recenzenci
często sugerują, że nie ma nic nowego w tej pracy. Ale zbiory kobiet, którą
piszą o wiele mniej, których artykuły już też ukazały się wszystkie gdzie
indziej nie są oceniane jako zwykłe przetwórstwo. A mężczyźni, nikt nie
wspomina braku ‘świeżych’ artykułów w ich zbiorach.”
Teraz jestem zupełnie
pewna, że już to słyszałam. Dwa razy. A jesteśmy dopiero na stronie 31!
str. 33 “[…] pisarki i wszyscy nasi
czytelnicy muszą przeciwstawiać się wszelkim próbom ośmieszania i umniejszania
naszego zaangażowanie w słowa i w pisanie.”
Ups.
Str. 34 “Żadna kobieta nie
pisze za dużo. Kobiety muszą pisać więcej.”
Och, teraz jak to powtórzyłaś
15 razy, to już chyba rozumiem.
Str. 35 „Pisanie to moja pasja.
W ten sposób przeżywam ekstazę.”
Tak. Trudno nie zauważyć.
Jak widzicie już koło strony
35, miałam serdecznie dość i chciało mi się krzyczeć. Bell hooks odrzucała
jakąkolwiek krytykę swojego pisania i oskrażała krytykującego o seksizm,
rasizm, albo, w najlepszym wypadku, zazdrość. Upierała się, że istnieje jakaś
spisek uknuty przez zwolenników supremacji białych w celu umniejszenia jej
twórczości.
I oczywiście, świat wydawniczy,
jak niemal każdy inny, jest nadal w dużej mierze seksistowski i rasistowski,
bell hooks nie pomaga sprawie zachowując się jak opętana wariatka.
I wiecie co? Szkoda, bo dalej w
książce udało się jej przedstawić kilka ważnych i mądrych argumentów wśród
całej tej werbalnej biegunki i ciągłym obsesyjnym wyszukiwaniu wrogów
feminizmu.
Nie zgadzam się z nią w kwestii
‘confessional literature’ (termin, który nie ma zdaję się polskiego
odpowiednika, ale chodzi o literaturę po części wspomnieniową i połączoną z
wyznawaniem różnych sekretów. Bell hooks twierdzi, że tego typu literatura
pisana przez mężczyzn jest traktowana poważniej i jest jej przypisana większa
wartość literacka, podczas gdy kobieca literatura tego gatunku jest wysyłana
natychmiast do Opry Winfrey. Myślę, że ‘literatura wyznaniowa’ pisana przez
mężczyzn, jeśli ma charakter sensacji, jest tak samo lekceważona jak ta
kobieca.
Też nie szczególnie mnie
interesował rozdział na temat duchowego rozwoju hooks i jak to wpłynęło na jej
pisarstwo. To być może moja wina. Nie jestem szczególnie uduchowioną osobą, i
nigdy jeszcze Duch Święty (ani żaden inny) przez mnie nie przemówił. Nie
odwiedzają mnie też greckie muzy. Po prostu siadam i piszę i jest to ciężka
praca, na boskie natchnienie nie ma co liczyć. Uważam zresztą, że bardzo szkodliwe
dla literatury jest przekonanie o takim właśnie boskim natchnieniu, bo zwalnia
to niejako z ciężkiej pracy i ćwiczenia warsztatu.
Najbardziej podobały mi się
eseje o etykietkach, czy jak kto woli ‘łatkach’, o klasach społecznych,
mechanizmach związanych z pisartstwem i o piszących czarnych kobietach. W eseju
pod tytułem „Pisanie bez etykietek” hooks mówi:
„Pisarze z marginalizowanych
grup mają zazwyczaj do wyboru dwie opcje: nadindentyfikację z grupą lub
dezindentyfikację.”
Jest rzeczywiście strasznie
trudno znaleźć odpowiednią równowagę i ciągle się sama zastanawiam jaką chcę
być pisarką. Chociaż bycie ‘polską imigrantką’ i ‘pisarką kobietą’ może mi się
przydać w celu zaistnienia na scenie literackiej wśród masy innych debiutów lub
jeszcze wcześniej, gdy będę musiała czymś zainteresować wydawców, to jednak
wolałabym, żeby ta łatka nie została mi przyczepiona na zawsze. Chciałabym być
pisarzem, który też jest kobietą oraz imigrantką z Polski.
Bell hooks poczyniła kilka
trafnych obserwacji na temat literatury afro-amerykańskiej literatury, która z
jakiegoś powodu (i to wbrew międzynarodowej sławi ludzi takich jak Toni
Morrison) jest raczej lekceważona przez wydawniczo-literacki świat, który nie
ma tego problemu z pisarzami z Afryki lub Karaibów, którym ‘pozwala się’ pisać
w sposób ambitny i wbrew regułom. Wydaje się, że afro-amerykańskim pisarzom
oferuje się jeden tylko styl i gatunek, w którym muszą pisać jeśli chcą, żeby
ich wydano. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale muszę przyznać, że
wreszcie bell hooks wpadła na prawdziwy trop. Szczególnie to widać na
przykładzie pisarek afro-amerykańskich.
W swoim eseju na temat
‘literatury wyznaniowej’ hooks upiera się, że pisarze pochodzący z
uprzywilejowanych białych klas mają mniej problemów, ponieważ zawsze uczono, że
wolności dla artystycznego wyrażania siebie jest ważniejsza niż uczucia rodziny
i przyjaciół, które mogą zostać zranione. Mówi, że rodzina i przyjaciele
białych uprzywilejowanych autorów też to rozumieją. Kompletny absurd. Jeśli
zaczniesz publicznie prać brudy rodzinne, opowiadać o różnych wydarzeniach
używając prawdziwych imion i nazwisk ludzi z twojego najbliższego otoczenia, to
przygotuj się na to, że ci ludzie mogą się na ciebie śmiertelnie obrazić. Bez
względu na to z jakiej klasy społecznej pochodzisz.
Co więcej, uważam, że ten
rodzaj pisania ma niewiele wspólnego z artystycznym wyrażaniem siebie, a więcej
z wyrównywaniem rachunków i żywieniem urazy. Prawdziwie utalentowany pisarz by
zebrał te wszystkie doświadczenia i emocje i przełożył je na fikcyjną fabułe,
tak żeby i wilk był syty i owca cała. A jeżeli ktoś musi spisać swoją historię
dosłownie w celach terapeutycznych to naprawdę nie ma żadnej potrzeby wydawania
jej drukiem.
Kiedy niektórzy autorzy mówią,
że napiszą coś autobiograficznego dopiero po śmierci rodziców (co wydaje mi się
rozsądne), bell hooks odpowiada:
„Ich pewność, że przeżyją
swoich rodziców zadziwia mnie. Po części, to właśnie świadomość, że tak wiele
afro-amerykańskich pisarek umiera młodo popchnęła mnie do pisania otwarcie i
szczerze o różnych aspektach życia, o których kiedyś myślałam, że najlepiej się
nimi dzielić dopiero w starości.”
Nie wiem, co na to
odpowiedzieć...Czy jest jakiś spisek mający na celu uśmiercanie
afro-amerykańskich pisarek?
Chciałabym tylko teraz
zakończyć tę recenzję jeszcze jednym cytatem:
„Kobiety nie powinny się bać
krytykować niskiego poziomu pisarstwa innych kobiet.”
No to widzicie. Nie bałam się.
(Patrząc na tę recenzję wydaje
mi się, że też jestem jedną z tych kobiet, które ‘piszą za dużo’.)
No comments:
Post a Comment