Sunday, 20 October 2013

P. G Wodehouse - The Mating Season

Są takie książki, które czytam i myślę sobie: "Phi, ja bym to  mogła napisać. I nawet lepiej."

To nie jest jedna z tych książek. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że nigdy nie udałoby mi się wyprodukować czegoś tak błyskotliwego. Wodehouse umie podporządkować sobie język, aby tańczył jak mu zagra. Jego zdania są pełne rytmu i płyną bez żadnego wysiłku. Puenta jest zawsze dostarczona z idealnym wyczuciem czasu i nie ma rady, zawsze cię rozśmieszy.Wiele książek Wodehouse'a zostało przetłumaczonych na polski (aczkolwiek nie ta, którą tu recenzuję), jednak nie jestem pewna czy czytanie Wodehouse'a po polsku ma jakikolwiek sens.

Fabuła jest pełna wszystkiego czego należy oczekiwać po komedii obyczajowej. Romantyczne zawirowania, romantycznie nieporozumienia, pomyłki, gafy i do tego wszystkiego pięć okropnych ciotek (cztery stare panny i jedna wdowa), które tworzą największą przeszkodę na drodze do szczęścia naszych bohaterów. Osobiście wydaje mi się, że motyw pięciu ciotek był słabo rozwinięty. Można było tyle jeszcze o nich napisać, ale wydaje się, że Wodehouse postanowił darować ciotkom tym razem.

Dziwi mnie, że ludzie myślą, że Wooster jest przygłupem. Jak to możliwe? Po pierwsze, w filmowej wersji przygód Woostera i Jeevesa Woostera gra Hugh Laurie, czyli Doktor House, który jak wiadomo jest niesłychanie mądry, więc już to samo wyklucza głupotę. Po drugie, Wooster jest narratorem, a narracja, jak już wspomniałam, to geniusz w czystej postaci. Więc pytam się jeszcze raz, jak on może być głupi? Dajcie mi Woostera, wezmę go, podziękuję i nigdy nie wypuszczę. Oprócz tego Wooster ma anielską cierpliwość, bo ja bym pewnie trzasnęła Jeeves'a w łeb, gdyby jeszcze raz się mnie zapytał: "Indeed, sir?"

I powinnam teraz zakończyć tę recenzję cytatem. Nie wiem jak sobie poradzę z tłumaczeniem błyskotliwej prozy Wodehouse'a, ale spróbujmy.


"O solo na skrzypcach wiem tylko tyle, że usłyszeć jedno to tak jak usłyszeć wszystkie, więc nie jestem ekspertem i nie mogę stwierdzić z pewnością czy solo Lu Pulbrook było czy nie było komplementem dla ludzi odpowiedzialnych za nauczenie jej używania tego instrumentu. Było ono miejscami głośne, a miejscami mniej głośne i miało tę cechę, która wyróżnia wszystkie solo na skrzypcach, że zdawało się trwać o wiele dłużej niż to w rzeczywistości miało miejsce."

Niezbyt to zgrabnie wyszło, więc tu zamieszczam oryginał:

"Except for knowing that when you've heard one, you've heard them all, I'm not really an authority on violin solos, so cannot state definitely whether La Pulbrook's was or was not a credit to the accomplices who had taught her the use of the instrument. It was loud in spots and less loud in other spots, and it had that quality which I have noticed in all violin solos, of seeming to last much longer than it actually did." 

No comments:

Post a Comment