Ta książka była tak zła i głupia, że właściwie miałam sobie nie zawracać głowy recenzowaniem jej. Jednak jest we mnie jakiś obowiązek kronikarski lub inna nerwica natręctw, która każe mi recenzować wszystkie książki, również te, do których czytania w ogóle nie powinnam się przyznawać.
Na początku chciałam wyjaśnić jedną rzecz. To nie jest tak, że ja nie cierpię literatury popularnej. Bynajmniej! Padam w ramiona tanim czytadłom. Udaję, że nie widzę dziurawej fabuły, anachronizmów czy innej tandety. Nawet przełknę bardzo nędzny warsztat. I wszystko to składam na ołtarzu boga rozrywki.
I jeżeli ja poświęcam się tak dalece, a autor w zamian nie dostarcza mi rozrywki, to naprawdę strasznie się wkurzam.
Jakiś czas temu miałam taki genialny pomysł, że ściągnę sobie jakiegoś prostego, ekscytującego audiobooka i będę go słuchać pocąc się na bieżni. Był to pomysł genialny w swojej prostocie i wszystko by się udało świetnie, gdyby nie to, że wybrałam sobie to okropieństwo do słuchania.
W opisie było wszystko: morderstwa, gwałty, romans, paranormalne zjawiska... Rozrywki powinno być aż nadto...
A powiem Wam tak - fragmenty dotyczące ekologicznych upraw żywności były najbardziej ekscytujące w całej tej powieści.
Roberts próbuje tu stworzyć kryminalną intrygę i są to próby śmieszne i żałosne. Nic się nie dzieje. Nie ma żadnych poszlak, żadnych prób rozwiązania zagadki, żadnego postępu. Przez całą książkę nikt nie wie, KTO to zrobił, aż na kilku ostatnich stronach tajemnica zostaje wyjawiona.
Można pomyśleć w takim razie, że to romans ciągnie fabułę do przodu i jest siłą książki.
Niestety, bohater jest idiotą, a jego sposób na zdobycie serca bohaterki to niezmordowane zawracanie jej głowy. Co okazuję się być skuteczną techniką w przypadku tej konkretnej bohaterki, bo ona również jej idiotką.
Nie było tu żadnego konfliktu, żadnego rosnącego napięcia ani ostatecznego rozładowania tego napięcia. Szło to mniej więcej tak:
On: Bądź moją!
Ona: Nie
On: Dlaczego nie?
Ona: Eee, nie wiem...
On: Więc bądź moją!
Ona: Ok.
On: Kocham cię!
Ona: Ja ciebie też. Ożeń się ze mną!
On: Spoko
Widziałam sprzęty kuchenne między którymi było więcej chemii.
W dodatku, wszystko, zupełnie wszystko w tej książce było jednym wielkim stekiem banałów i stereotypów. Każda postać, każda scena, każdy opis, każdy 'zwrot' akcji (i używam tu słowa 'zwrot' w bardzo naciąganym sensie, jako że prawdziwych zwrotów akcji w tej powieści nie było). I wiem, że mówiłam, że łykam te banały bez popitki w literaturze popularnej, ale na miłość boską, wszystko ma swoje granice!
Z pewnością nie pomogło, że wszystkie te banały były mi sączone monotonnym głosem prosto do ucha.
Nic mnie nie obchodzili bohaterowie tej książki, i gdyby ten szalony morderca pozabijał ich wszystkich, to bym nawet nie mrugnęła.
Musiałam przechodzić przez te tortury za każdym razem gdy szłam na siłownię, ponieważ jestem nienormalna i muszę skończyć każdą książkę, którą zacznę.
Życzę tej powieści wszystkiego co najgorsze! A wiecie co jeszcze? Ktoś zupełnie niespełna rozumu nakręcił na jej podstawie film telewizyjny. Możecie go sobie zobaczyć na youtube i to nawet z napisami (http://www.youtube.com/watch?v=BaHs45bJWw0). Film ma tę przewage nad książką, że występuje w nim Oliver Hudson bez koszulki.
Bez sensu ta recenzja. Przepraszam. Ale jestem tak bardzo, bardzo zła.
Na początku chciałam wyjaśnić jedną rzecz. To nie jest tak, że ja nie cierpię literatury popularnej. Bynajmniej! Padam w ramiona tanim czytadłom. Udaję, że nie widzę dziurawej fabuły, anachronizmów czy innej tandety. Nawet przełknę bardzo nędzny warsztat. I wszystko to składam na ołtarzu boga rozrywki.
I jeżeli ja poświęcam się tak dalece, a autor w zamian nie dostarcza mi rozrywki, to naprawdę strasznie się wkurzam.
Jakiś czas temu miałam taki genialny pomysł, że ściągnę sobie jakiegoś prostego, ekscytującego audiobooka i będę go słuchać pocąc się na bieżni. Był to pomysł genialny w swojej prostocie i wszystko by się udało świetnie, gdyby nie to, że wybrałam sobie to okropieństwo do słuchania.
W opisie było wszystko: morderstwa, gwałty, romans, paranormalne zjawiska... Rozrywki powinno być aż nadto...
A powiem Wam tak - fragmenty dotyczące ekologicznych upraw żywności były najbardziej ekscytujące w całej tej powieści.
Roberts próbuje tu stworzyć kryminalną intrygę i są to próby śmieszne i żałosne. Nic się nie dzieje. Nie ma żadnych poszlak, żadnych prób rozwiązania zagadki, żadnego postępu. Przez całą książkę nikt nie wie, KTO to zrobił, aż na kilku ostatnich stronach tajemnica zostaje wyjawiona.
Można pomyśleć w takim razie, że to romans ciągnie fabułę do przodu i jest siłą książki.
Niestety, bohater jest idiotą, a jego sposób na zdobycie serca bohaterki to niezmordowane zawracanie jej głowy. Co okazuję się być skuteczną techniką w przypadku tej konkretnej bohaterki, bo ona również jej idiotką.
Nie było tu żadnego konfliktu, żadnego rosnącego napięcia ani ostatecznego rozładowania tego napięcia. Szło to mniej więcej tak:
On: Bądź moją!
Ona: Nie
On: Dlaczego nie?
Ona: Eee, nie wiem...
On: Więc bądź moją!
Ona: Ok.
On: Kocham cię!
Ona: Ja ciebie też. Ożeń się ze mną!
On: Spoko
Widziałam sprzęty kuchenne między którymi było więcej chemii.
W dodatku, wszystko, zupełnie wszystko w tej książce było jednym wielkim stekiem banałów i stereotypów. Każda postać, każda scena, każdy opis, każdy 'zwrot' akcji (i używam tu słowa 'zwrot' w bardzo naciąganym sensie, jako że prawdziwych zwrotów akcji w tej powieści nie było). I wiem, że mówiłam, że łykam te banały bez popitki w literaturze popularnej, ale na miłość boską, wszystko ma swoje granice!
Z pewnością nie pomogło, że wszystkie te banały były mi sączone monotonnym głosem prosto do ucha.
Nic mnie nie obchodzili bohaterowie tej książki, i gdyby ten szalony morderca pozabijał ich wszystkich, to bym nawet nie mrugnęła.
Musiałam przechodzić przez te tortury za każdym razem gdy szłam na siłownię, ponieważ jestem nienormalna i muszę skończyć każdą książkę, którą zacznę.
Życzę tej powieści wszystkiego co najgorsze! A wiecie co jeszcze? Ktoś zupełnie niespełna rozumu nakręcił na jej podstawie film telewizyjny. Możecie go sobie zobaczyć na youtube i to nawet z napisami (http://www.youtube.com/watch?v=BaHs45bJWw0). Film ma tę przewage nad książką, że występuje w nim Oliver Hudson bez koszulki.
Bez sensu ta recenzja. Przepraszam. Ale jestem tak bardzo, bardzo zła.
przyznam, że kiedy kilka tyg temu tu zaglądnęłam i zobaczyłam ten wpis a w szczególności nazwisko Roberts odpuściłam. Nie mam w sobie kronikarskiego obowiązku jak Ty a i tez uznałam ze szkoda czasu na czytanie recenzji o głupich książkach, ale dziś przeczytałam więcej niż pierwsze zdanie i mnie kupiłas:-) ( no dobra i tym postem o wachaniu ksiazek tez)
ReplyDelete"To nie jest tak, że ja nie cierpię literatury popularnej. Bynajmniej! Padam w ramiona tanim czytadłom. Udaję, że nie widzę dziurawej fabuły, anachronizmów czy innej tandety. Nawet przełknę bardzo nędzny warsztat. I wszystko to składam na ołtarzu boga rozrywki.
I jeżeli ja poświęcam się tak dalece, a autor w zamian nie dostarcza mi rozrywki, to naprawdę strasznie się wkurzam."
ja co prawda aż tak się nie poświęcam, bo wystarczająco poświęcam się mężowi synowi i psu, więc jakby na autorów już nie starcza, ale sie wkurzam strasznie, jak autor robi ze mnie idiotkę. potem tylko przychodzi konstatacja a może to ja czegoś nie dostrzegłam? ale szybko o tym pytaniu zapominam. na szczęście