Julian Barnes dostał Bookera za tę książkę, chociaż jest właściwie oczywistym, że wcale nie za tę. To była sytuacja z typu, że wszyscy więdzą, że się Barnesowi Booker należał i jego poprzednie silne powieści zostawały w finale jakoś zawsze pomijane, aż w końcu zaczęto się obawiać, że Barnes (podobnie jak Beryl Bainbridge) umrze zanim go będzie można nagrodą obdarować, co ostatecznie będzie z większą szkodą i kompromitacjądla nagrody niż dla Barnesa, który od dawna jest pisarską instytucją w Wielkiej Brytanii (jak i Francji). Tak więc, ten Booker był bardziej za całokształt, niż za tę raczej nieszczególnie wybitną powiastkę.
Nie to żebym miała coś przeciwko takim krótkim, ledwie zaszkicowanym nowelkom. Wręcz je lubię. Aczkolwiek, uważam, że jest w tym pewna niesprawiedliwość, że takie książeczki czcionką i drukiem rozepchane na te już przyzwoite 150 stron, książeczki, które mogłyby być napisane przez zdolnego pisarza w kilka godzin podczas rodzinnego grilla kosztują tyle samo co opasłe tomy pełne średniowiecznych lingwistycznych akrobacji (akurat czytałam wtedy Darkmans Nicoli Barker)
'Poczucie kresu' to w miarę przyzwoita książeczka wykorzystująca przetestowaną formułę starszego mężczyzny wspominającego wydarzenia ze swojej przeszłości. Taki ma to trochę urok Stowarzyszenia umarłych poetów.
Najciekawsze w tej książce są rozważania na temat pamięci, jak wspomnienia, szczególnie te najważniejsze, często wspominane, są wciąż i wciąż upraszczane aż stają się symbolami, tracąc po drodze wszystkie swoje niuanse. Jest to trochę zabawa w głuchy telefon z własną głową, która powtarza nam tę samą historię, wypaczając ją coraz bardziej po drodze.
Nie jest to powieść szczególnie oryginalna czy pomysłowa, a ostateczne rozwiązanie jest wręcz tandente. Tak, wiem, Julian Barnes, Booker, cotamjeszcze, ale to zakończenie było prawdziwie kiepskie.
Julian Barnes i jego narrator 'nie rozumieją' kobiet. Och, jak mnie to przeokropnie wkurza. Jak można 'rozumieć' mężczyzn, a nie 'rozumieć' kobiet. Nie jesteśmy jakimś tajemniczym, mitycznym odrębnym gatunkiem. Ale takie właśnie są kobiety w Poczuciu kresu. Robią przedziwne rzeczy.
Była żona narratora mówi mu tylko jedno zdanie przez telefon: "Teraz zostajesz z tym sam" i więcej się do niego odzywa. Jego była dziewczyna wpada ponownie w jego życie jak rozpędzony meteor i wysyła mu tajemnicze emaile pełne różnych enigmatycznych wyznań jak: "Nigdy tego nie zrozumiesz, więc nawet nie próbuj." Lub też spotyka się z nim i nie mówiąc ani słowa zabiera go na w pewne miejsce. KTO się tak zachowuje? Chyba tylko te tajemnicze, niezrozumiałe 'kobiety'. Że już nie wspomnę o matce byłej dziewczyny, która robi już zupełnie niezrozumiałe i bezsensowne rzeczy.
Powyższe wskazywałoby na to, że raczej mi się książka nie podobała, ale to nie do końca tak. Umiarkowanie przyjemne popołudnie żeśmy razem spędziły.
Nie to żebym miała coś przeciwko takim krótkim, ledwie zaszkicowanym nowelkom. Wręcz je lubię. Aczkolwiek, uważam, że jest w tym pewna niesprawiedliwość, że takie książeczki czcionką i drukiem rozepchane na te już przyzwoite 150 stron, książeczki, które mogłyby być napisane przez zdolnego pisarza w kilka godzin podczas rodzinnego grilla kosztują tyle samo co opasłe tomy pełne średniowiecznych lingwistycznych akrobacji (akurat czytałam wtedy Darkmans Nicoli Barker)
'Poczucie kresu' to w miarę przyzwoita książeczka wykorzystująca przetestowaną formułę starszego mężczyzny wspominającego wydarzenia ze swojej przeszłości. Taki ma to trochę urok Stowarzyszenia umarłych poetów.
Najciekawsze w tej książce są rozważania na temat pamięci, jak wspomnienia, szczególnie te najważniejsze, często wspominane, są wciąż i wciąż upraszczane aż stają się symbolami, tracąc po drodze wszystkie swoje niuanse. Jest to trochę zabawa w głuchy telefon z własną głową, która powtarza nam tę samą historię, wypaczając ją coraz bardziej po drodze.
Nie jest to powieść szczególnie oryginalna czy pomysłowa, a ostateczne rozwiązanie jest wręcz tandente. Tak, wiem, Julian Barnes, Booker, cotamjeszcze, ale to zakończenie było prawdziwie kiepskie.
Julian Barnes i jego narrator 'nie rozumieją' kobiet. Och, jak mnie to przeokropnie wkurza. Jak można 'rozumieć' mężczyzn, a nie 'rozumieć' kobiet. Nie jesteśmy jakimś tajemniczym, mitycznym odrębnym gatunkiem. Ale takie właśnie są kobiety w Poczuciu kresu. Robią przedziwne rzeczy.
Była żona narratora mówi mu tylko jedno zdanie przez telefon: "Teraz zostajesz z tym sam" i więcej się do niego odzywa. Jego była dziewczyna wpada ponownie w jego życie jak rozpędzony meteor i wysyła mu tajemnicze emaile pełne różnych enigmatycznych wyznań jak: "Nigdy tego nie zrozumiesz, więc nawet nie próbuj." Lub też spotyka się z nim i nie mówiąc ani słowa zabiera go na w pewne miejsce. KTO się tak zachowuje? Chyba tylko te tajemnicze, niezrozumiałe 'kobiety'. Że już nie wspomnę o matce byłej dziewczyny, która robi już zupełnie niezrozumiałe i bezsensowne rzeczy.
Powyższe wskazywałoby na to, że raczej mi się książka nie podobała, ale to nie do końca tak. Umiarkowanie przyjemne popołudnie żeśmy razem spędziły.
Muszę się w końcu wziąć za tego gagatka, dobrze, że mi o nim przypomniałaś!
ReplyDeleteMoja droga, czy Ty czytasz jeszcze po polsku, poza polskimi autorami, oczywiscie?
Po polsku czytam autorów polskich, czeskich, rosyjskich. I czasem inne rzeczy, które nie sa przetlumaczone na angielski, albo ktore akurat mam po polsku - ale nie czytam rzeczy angielskich po polsku, ani hiszpanskich, bo wydaje mi sie to bez sensu.
Delete