Friday 8 February 2013

Helen Simpson - Constitutional

Jestem chyba niesprawiedliwa w ocenianiu opowiadań. Może ja nieszczególnie lubię opowiadania? Moje recenzje opowiadań zazwyczaj brzmią w ten sposób: w porządku były te opowiadanka, tylko krótkie takie.

Już to mówiłam kiedyś, ale powtórzę. Pisanie opowiadań to nie jest bułka z masłem. Jeżeli chcesz pisać krótkie formy, bo jesteś za leniwy na długie formy, to lepiej pisz slogany reklamowe proszków do prania. Też są krótkie.

W opowiadaniu masz wszystko co miałbyś w normalnych rozmiarów powieści, ale masz tylko kilka stron, żeby to zmieścić. Nie ma miejsca na żadne lanie wody, które mogło by ci ujść na sucho (ha, ha, see what I did there?) gdzieś w połowie książki. Wszystko musi być idealnie zrównoważone i precyzyjne.

'Constitutional' ma zaledwie 128 stron. Szczerze mówiąc oburza mnie, że można napisać 128 stronicowy zbiór opowiadań, nazwać to książką i sprzedawać za pełną cenę, ale nie o tym chcę tu mówić. Mój głowny problem z tym zbiorkiem był taki, że był on do bólu przewidywalny. Mężowie romansujący na boku, zmęczone żony, dla których dzieci sa jedynym sensem istnienia. Czytałam to już tyle razy, w tylu różnych wariantach, często lepszych, że zupełnie mnie nie rusza ten temat.

Najgorsze opowiadanie w zbiorku to to o egoistycznym, zdradzającym i palącym papierosy mężu i jego oddanej, nieco nudnej, altruistycznej żonie. Gdy mąż dowiaduje się, że ma raka doznaje iluminacji, odkrywa jak dobra jego żona jest i co jest ważne w życiu i obiecuje się zmienić. Potem okazuje się, że jednak pomyłka, wcale nie ma raka. I natychmiast wraca do swoich starych przyzwyczajeń. Motyw oklepany jak dywan przed Wielkanocą.

Helen Simpson ulubiony sposób na napisanie opowiadania to taki, żeby wysłać bohatera w jakąś krótką podróż lub spacer, podczas którego bohater będzie mógł sobie pomyśleć, a my będziemy mogli się zanurzyć w strumieniu jego świadomości. To jest kompletne oszukaństwo, to nawet nie jest opowiadanie, tylko peplanie bez sensu.

Jest tylko jedno opowiadanie w tym zbiorku, które niejako go ratuje. Opowiadanie pod tytułem 'Drzewo' jest jedynym, które nie śmierdzi schematem. Było króciutkie i piękne i jedyne, w którym Simpson zeszła ze swoich utartych ścieżek (prawie, bo główny bohater porzuca swoję żonę i dzieci dla młodszej kobiety oczywiście).

Tutaj miałam teraz pisać o tym, jak to sama bym mogła coś takiego napisać w weekend i otrzymać pochwalne recenzje z Guardiana i Independenta i jakie życie by było wspaniałe, ale ta recenzja jest już prawie tak długa jak recenzowana książka, zatem czas już się zwijać.

2 comments:

  1. No ja dlatego bardzo długo w ogóle nie czytałam opowiadań. I potem pojawił się w moim życiu Czechow i okazało się, że można opowiadania pisać tak, że ludzie potem jeszcze latami będą o nich rozmawiać.
    Dobre całkiem też są opowiadania Bernharda Schlinka (tego od "The Reader"), u niego zawsze pojawiają się jakieś problemy natury moralno-etycznej, których tak naprawdę nie da się rozwiązać i można tylko wybrać mniejsze zło. Schlink jest prawnikiem więc pewnie stąd to odchylenie

    ReplyDelete
  2. Ja się nawróciłam po Cheeverze. A teraz czytam opowiadania Atwood i też są fajne.

    ReplyDelete