Tuesday 29 September 2015

Gustav Jahoda - Psychologia przesądu

Jak wiecie jestem osobą niezwykle racjonalną z bardzo niską tolerancją na wszelkie bzdury, w które ludzie wierzą. Przesądy, horoskopy, leczenie kryształami, przeróżne znaki na niebie i ziemi - wszystko to mnie interesuje jedynie z antropologiczno-socjologiczno-psychologiczno-kulturoznawczego punktu widzenia. Niestety, istnieje w mojej głowie taka mała strefa zarządzana przez nerwicę natręctw, która czasem rzuca mi takie pomysły: jeżeli nie policzę do siedmiu przed wstaniem z łóżka to w gdzieś w Ameryce Południowej rozbije się samolot.  Tak więc w ramach szerokich zainteresowań psychologicznych, jak również w ramach rozpatrywania własnych neuroz, postanowiłam przeczytać 'Psychologię przesądu' Gustava Jahody. 

Czy już wiem dlaczego muszę policzyć do siedmiu? Nie do końca. Nadal trzeba by to było rozpracować w jakiejś terapii.

Jahoda skupia się w swojej książce na odrzucaniu wszelkich teorii, stworzonych przez takich myślicieli jak Freud czy Jung, opisujących powstawanie przesądów.

Można się nieźle obśmiać. Na przykład (pewnie się strasznie zdziwicie) Freud (lub któryś z jego wiernych uczniów, nie pamiętam) wysunął taką hipotezę, że przesądy łączą się z tłumionymi pragnieniami seksualnymi (oczywiście!). I, wyobraźcie sobie, odpukiwanie w drewno jest symbolicznym gwałtem na matce. Drewno to matka, twój palec to penis, a liczba trzy (bo odpukiwać się powinno trzy razy) reprezentuje męskie organy płciowe. Wielu ludzi, zauważyłam, odpukuje tylko dwa razy. Czyli penis na pół wykastrowany? O tym też można by sobie porozmawiać na terapii.

Jung, z kolei, sam był okropnie przesądny. Wierzył, że 'nic nie dzieje się bez przyczyny' i wyprodukował raczej szaloną teorię synchroniczności. Ani ja ani Jahoda nie mogliśmy się w tym za bardzo połapać, więc zacytuję Wikipedię:
termin stworzony przez C.G. Junga na określenie hipotetycznej zasady wszechzwiązku zdarzeń, która miałaby działać obok zasady przyczynowości. Jung podał kilka nieco różniących się od siebie definicji tego pojęcia. Jedna z nich zakłada, że synchroniczność to pojawienie się w równoległych liniach dwóch zjawisk, wydarzeń lub stanów psychicznych, mających dla obserwatora, wspólne znaczenie, które nie byłyby ze sobą powiązane przyczynowo. Z kolei według krytyków tego pojęcia, rzekome przypadki "synchroniczności" są to "normalne zdarzenia o niskim prawdopodobieństwie", co do których nie wszyscy są w stanie, je jako takie, zaakceptować: kolekcjonując je, przypisując im szczególne znaczenie, paranormalne, mistyczne, a nawet religijne, podczas gdy to już sama natura losowości powoduje, że przeszukiwanie danych losowych (szczególnie naprawdę dużych rozmiarów) umożliwia uzyskanie jakichś znaczących wzorców.
Nadal nieprzekonani? Posłużę się tym, najbardziej znanym przykładem (moim własnym tłumaczeniem angielskiej wersji cytatu z książki Junga na temat synchroniczności, i zacytowanej przez Jahodę, ale zgubiłam gdzieś tę książkę).
 "Pewna młoda kobieta przychodząca do mnie na terapię miała ważny sen, w którym ktoś jej dał złotego skarabeusza. W momencie gdy opowiadała mi go, ja siedziałam tyłem do zamkniętego okna. Nagle usłyszyłam jakiś dźwięk za sobą, delikatnie stukanie. Obejrzałem się i zobaczyłem owada uderzającego w szybę od wewnątrz. Otworzyłem okno i złapałem go w rękę, gdy wlatywał do środka. Był to najbliższy odpowiednik złotego skarabeusza jaki można znaleźć w naszych szerokościach geograficznych, czyli Cetonia aurata (kruszczyca złotawka, jak mnie informuje Wikipedia), który (wbrew swoim normalnym zwyczajom) postanowił wlecieć do ciemnego pomieszczenia w tej dokładnie chwili. Przyznam, że nigdy wcześniej ani nigdy później coś takiego mi się nie przydarzyło."
Jung twierdził, że była to sytuacja tak naładowana emocjonalnie, że aż spowodowała to na pozór z nią niezwiązane wydarzenie. Przypomina mi to tę pogrążoną w żałobie sikorkę, które pukała do okien ambasady Północnej Korei po śmierci Kim Jong Ila.

Ostateczna konkluzja Jahody dotycząca przesądów jest taka, że pozwalają nam one kontrolować, to czego kontrolować nie możemy i pozwalają wierzyć, że świat to coś więcej niż bezsensowny chaos. Moja własna konkluzja jest taka, że przesądy są rzeczą naturalną, częścią naszego dziedzictwa kulturowego. I jeżeli muszę liczyć do siedmiu, że zapobiec wypadkom lotniczym, to niech tak będzie. To mój krzyż i będę go nieść.

Thursday 24 September 2015

Niskie loty Wysokich Obcasów - szok i niedowierzanie

Wysokie Obcasy czasem lubię a czasem mnie irytują różnymi wykwitami w stylu ‘Sprawdź czy jesteś w szczęśliwym związku. 10 oznak”, które pojawiają się na ich stronie internetowej, ale zazwyczaj są to pierdolety ogólnie nieszkodliwe. Wczoraj jednak Wysokie Obcasy uznały, że przeskoczą naraz Super Express i Fakt. Wyzwania tego podjęła się Ilona Dobrzańska, jak mniemam absolwentka dziennikarstwa, która wynorała artykuł na serwisie brytol.com, który jak wiadomo słynie z rzetelności i właściwie można go cytować w pracach akademickich. Artykuł straszył w tytule „Niższe kary dla gwałcicieli białych kobiet. Anglia w szoku.” I był pełen tak fantastycznych bzdur i przeinaczeń, że naprawdę nie wiem po co go było ulepszać, ale Dobrzańska uznała, że to nie wystarczy, dodała trochę od siebie i ostatecznie na facebooku pojawiło się zdjęcie mężczyzny o azjatyckim (mówimy tu o subkontynencie indyjskim) wyglądzie i podpis „Mniejsza kara dla gwałciciela białej kobiety w Anglii”.

Pierwsza konkluzja bez klikania jest taka, że ten mężczyzna wyglądający na muzułmanina zgwałcił kobietę, ale dostał niski wyrok, bo kobieta była biała. I to wszystko w Wielkiej Brytanii. Oczywiście artykuły nie wszyscy czytają, niektórym wystarcza tylko tytuł, żeby się zabrać za komentowanie. Niestety w tym wypadku, nawet przeczytanie artykułu nie na wiele się zda, bo jest to jakiś zupełny bełkot.

Zaczyna się od tego że „Sąd odwoławczy w Anglii zadecydował, że osoba, która dopuści się gwałtu na Azjatce, będzie surowiej traktowana niż ta, która skrzywdzi białą kobietę.” I już po tym jednym zdaniu każdy powinien wiedzieć, że to jakaś bzdura, bo od kiedy to ‘sąd odwoławczy’ ustanawia prawo? Jeżeli całe to zdanie miało pokrętnie się powoływać na prawo precedensu, to nie tak to prawo działa, i na pewno nie w Wielkiej Brytanii.

Dalej artykuł bredzi nagle o dzieciach i pedofilach. Dlaczego? Tego się nie dowiemy, bo w ogóle nie wiadomo o co chodzi, nie ma żadnego kontekstu. Tyle tylko że ‘taki wyrok stwarza szansę dla pedofilów’, którzy wybierając sobie dziewczynki nieazjatyckie mogą dostać łagodniejszy wyrok. Artykuł przypomina, że wyrok uzasadnia, że zgwałcona azjatycka dziewczynka nie ma szans na zawarcie aranżowanego małżeństwa i to dlatego wyrok musi być surowszy. Więc konkluzja jest taka, że prawo w Wielkiej Brytanii wspiera aranżowane małżeństwa.

Komentarze na facebooku pod tym bełkotem można podzielić zasadniczo na trzy grupy. Pierwsza grupa to „szok i niedowierzanie”. Jednak to niedowierzanie nie jest nie na tyle silne, żeby komentującego wysłać do wujka Google’a aby sprawdzić, czy przypadkiem jakiejś bzdury nie przeczytał. Jest to zatem szok i niedowierzanie, ale tak trochę na pokaz, bo tak naprawdę to jednak wszyscy komentujący (z dosłownie kilkoma chlubnymi powątpiewającymi wyjątkami) łyknęli całość jak młode pelikany.

Druga grupa to coś w stylu „Rasizm! Do tego doprowadzi nas multi kulti! Do tego doprowadzi nas polityczna poprawność! Biali białym zgotowali ten los przez wypaczenie pojęcia tolerancji”. Ten artykuł jest nieetyczny i szkodliwy właśnie głównie ze względu na tę grupę komentujących, która sobie uroiła, że to ‘biali’ są w mniejszości, są dyskryminowani i należy się okopać. I każdy taki bzdurny, nieprawdziwy artykuł to kolejna cegiełka budująca w ich schorowanych głowach efekt potwierdzenia.

Trzecia grupa, to typowa ostoja polskich tradycji i wartości, broniąca nas przed ‘dziczą’, która nam utnie głowy, wprowadzi prawo szariatu i poobcina ręce za kradzież itp. Ta grupa ochoczo wysuwa własne propozycje kar dla gwałcicieli i wykazuje się niezwykłą inwencją. Mamy tu obcinanie głów, rąk i genitaliów, w różnej kolejności. Jak również analny gwałt zbiorowy (któż miałby się podjąć tego zadania? Tego komentujący nie zdradzają) a następnie obcinanie różnych części ciała. Niektórzy proponują tradycyjny strzał w tył głowy.

No a teraz. Co tak naprawdę się wydarzało w Anglii? Znajdźmy początek tego fascnynującego głuchego telefonu. Zatem historia ta przedstawia się tak: pedofil pochodzenia azjatyckiego zgwałcił dwie dziewczynki, również pochodzenia azjatyckiego. Sąd wyznaczył mu szczególnie wysoką karę, uzasadniając, że ponieważ dziewczynki pochodzą z bardzo konserwatywnej społeczności jest to dodatkowe lub szczególne okrucieństwo, bo w takich społecznościach ostracyzm i wynikająca z niego psychologiczna trauma są jeszcze większe. Warto zaznaczyć, że w każdej sprawie o gwałt mogą zachodzić różne okoliczności, które wpływają na wysokość wyroku. Jeżeli nastąpiło szczególnie okrucieństwo fizyczne kara jest wyższa itd. Uzasadnienie tego wyroku jest kontrowersyjne bo rzeczywiście nie wiadomo czy to że dziewczynki mają zniszczone życie, bo pochodzą z takiej a nie innej społeczności kwalifikuje się jako szczególnie okrucieństwo psychiczne. I faktycznie niektóre organizacje oprotestowały ten wyrok. Jakiś odpowiednik Wysokich Obcasów z Bangladeszu, stosujący równie wysokie standardy dziennikarskie mógłby tę historię opisać tak: Biały sędzia daje wyższy wyrok azjatyckiemu pedofilowi i mętnie się z tego tłumaczy.

Przy okazji warto też wspomnieć, że rok temu w Anglii i Walii weszło w życie nowe prawo, według którego nakłanianie do wstąpienia w związek małżeński (jak dzieje się to przy aranżowanych małżeństwach) jest przestępstwem kryminalnym (czyli podpadającym teraz pod kodeks karny, nie cywilny) i można zasądzić wyrok nawet do 7 lat więzienia. Tak że krótko mówiąc, nie, w Anglii prawo nie wspiera aranżowanych małżeństw. I nie, nie wprowadzono prawa według którego za gwałt na białych kobietach można dostać niższy wyrok. Oraz sąd apelacyjne nie zajmują się wprowadzaniem nowych praw.

*ERRATA: Napisałam wcześniej, że to powinno zostać przetłumaczone na sąd apelacyjny, ponieważ w Anglii rozpatrywał tę spraw Court of Appeal, czyli sąd apelacyjny (przedostatniej instancji), ale akceptuję, że można ogólnie nazwać to sądem odwoławczym.

Link do postu na fejsbuku: https://www.facebook.com/wysokieobcasy/posts/10153628373849882

UPDATE: Chciałam tylko powiedzieć, bo widzę, że ten post się cały czas bardzo klika, że naczelna WO post usunęła i przeprosiła, więc topór wojenny zakopałam. 

Thursday 10 September 2015

Shirley Jackson - Zawsze mieszkałyśmy w zamku

Co za urocza książeczka. Posłuchajcie tego (wyjątkowo udało mi się znaleźć jak to faktycznie wygląda w polskim przekładzie, aczkolwiek śmiem uważać, że jak bym to zgrabniej zrobiła). 
 "Nazywam się Mary Katherine Blackwood. Mam osiemnaście lat i mieszkam z siostrą Constance. Często myślę, że przy odrobinie szczęścia mogłabym urodzić się wilkołakiem, bo dwa środkowe palce obu moich rąk są tej samej długości, ale muszę zadowolić się tym, czym obdarzyła mnie natura. Nie lubię mycia, psów i hałasu. Lubię moją siostrę Constance, Ryszarda Plantageneta i Amanita phalloides, muchomora sromotnikowego. Reszta mojej rodziny nie żyje."
 Jest specjalne wygrzane miejsce w moim sercu dla tych wszystkich stukniętych, niewiarygodnych (czy też 'niegodnych zaufania') narratorów, którzy może mają, a może nie, mordercze skłonności. Czytam ich słowa i je rozumiem. Ich logika ma dla mnie sens. Pewnie sobie myślicie: "Kinga, czy aby trochę nie martwi cię fakt, że tak łatwo ci identyfikować się ze wszystkimi tymi szaleńcami?" I ja powiem: "Tak, trochę mnie to martwi. Chyba. Ale jak to śpiewa Seal "We're never gonna survive unless we get a little crazayy-y-y".

Wracając do książki - Merricat and Constance to siostry, które mieszkają w wielkim domu zupełnie same, nie licząc ich upośledzonego wujka. Mają ogród, w którym hodują przeróżne rzeczy, które później Constance zamienia w pyszne potrawy, co Merricat podsumowuje tak:
"Przejadamy rok. Jemy wiosnę, lato i jesień. Czekamy aż coś urośnie, a potem to zjadamy." (tłumaczenie moje)
 Brzmi to zupełnie błogo. Ja też chcę mieszkać w takim wielkim domu z moją siostrą, praktukując moje śmieszne nieszkodliwe rytuały, znosząc nowe książki z lokalnej biblioteki co tydzień.

Myślę, że Merricat powinna wyjść za Franka z 'Fabryki Os' Banksa. Zostali dla siebie stworzeni (albo Frank został stworzony na podstawie Merricat, trudno nie zauważyc niesamowitych podobieństw). Oczywiście oboje nie znoszą obcych, więc z początku mogą próbować się nawzajem zabić, ale żaden związek nie jest przecież idealny. Wierzę, że w końcu odkryliby w sobie bratnie dusze, wzięli ślub i mieli stado zupełnie porypanych dzieci. (Oczywiście to może być trochę trudne biorąc pod uwagę fakt, że Frank nie ma penisa, ale ufam, że miłość pokona i takie niedogodności.)