Wednesday 29 April 2015

Alan Bennett – Czytelniczka znakomita



Co jest bardziej miłe sercu bibliofila niż książka o książkach? Podobne do tego jak Xzibit w Pimp My Ride instaluje ci drugi samochód w środku pierwszego samochodu, bo wie jak bardzo kochasz samochody. Więc Alan Bennet wstawił ci książki w książkę. Wstawił tam też królowę angielską, więc wszystko zapowiada się niezwykle przyjemnie.

Wyobraźcie sobie Królową, w zaawansowanym wieku, w którym się teraz znajduje (no, może nieco mniej zaawansowanym, bo książka została wydana w 2007) odkrywa nagle radość czytania i angażuje niejakiego Nelsona, aby pomógł jej zdobywać książki poprowadził ją przez świat literatury. Tak, właśnie kimś takim bym chciała być jak dorosnę. Czyimś osobistym doradcą literackim. A Królowa jest bardzo przykładną uczennicą. Jej apetyt na książki jest nie do zaspokojenia. Nie chce mówić o niczym innym jak tylko o książkach i torturuje poddanych co chwila przepytując ich na temat tego autora lub tamtego tytułu. Dokładnie wiem, jak to jest. Czasem moi znajomi krzyczą w desperacji: „Czy moglibyśmy porozmawiać o czymś oprócz książek?!”. Na co ja zazwyczaj odpowiadam: „Dobrze. Zatem. Co dzisiaj jadłaś na śniadanie?”.
Ratuje mnie tylko internet, gdzie są całe zastępy pokrewnych dusz pochowanych po różnych literackich kątach.

Bennett pięknie opisuje jakie postępy robi czytelnik w miarę czytania, jak każda lepsza książka ustawia poprzeczkę wyżej, aż w końcu jesteśmy gotowi na najbardziej skomplikowane i ambitne dzieła. Oczywiście, to się nigdy stanie, jeżeli nie wyjdzie się poza swoją ciepłą bezpieczną norkę książkową (pełną nastoletnich wampirów czy innego Coelho).

Bennett również stawia hipotezę, że czytania musi w końcu doprowadzić do pisania i wierzy w pewną wyższość pisania nad czytaniem, że jest to czynność bardziej wysublimowana. Nie jestem pewna czy się z tym zgadzam. Moim zdaniem trzeba mieć w sobie dużo samokontroli i skromności (brakuje mi obydwóch), żeby być usatysfakcjonownym tylko czytanie i nie odczuwać tej napuszonej potrzeby pisania.

Inną interesującą rzeczą w tej książce jest cała kwestia monarchii i arystokracji. Nie zawsze pisanie o panujących monarchach uchodzi autorom na sucho. A w Anglii obchodzą się z tymi wszystkimi błękitno-krwistymi jak z jajkiem, co dla takiej mniej wychowanej w komunistycznej (a później post-komunistycznej) Polsce jest dość absurdalne i śmieszno-smutne. W mojej poprzedniej pracy przeszłam szkolenie w zwracaniu się w właściwy spsosób do różnych lordów, duków i markizów. Wydawało mi się to trochę tragiczne i jak zobaczyłam jak nasz dyrektor kłania się uniżenie jakiemuś Earlowi tego czy tamtego to naprawdę nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam, że za chwilę jeszcze się rzuci na ziemie i odsłoni brzuch jak szczeniak w geście poddaństwa. Przydałaby się tu jakaś rewolucja.

Co nie udało się w polskim tłumaczeniu to oddanie wieloznaczności tytułu. Common reader - oznacza osobę, która czyta tylko dla przyjemności, a nie w jakimś akademickim celu. Common oznacza też zwykłęog człowieka z plebsu (w odróżnieniu od arystokracji). Tak więc angielski tytuł "The Uncommon Reader" jest ciekawą grą słów.