Tuesday 31 March 2015

Rafael Balanzá - Los Asesinos Lentos

Tego tytułu nie ma po polsku, jak również nie ma go po angielsku. Można tę książkę przeczytać jedynie po hiszpańsku. Raczej szkoda, bo jest to przyjemny eksperyment literacki.

Zaczyna się raczej tradycyjnym schematem - facet w wieku średnim spotyka kogoś ze swojej przeszłości, co wywołuje wodospad wspomnień (porównaj Poczucie kresu Barnesa). Juan, nasz narrator, jest ogólnie szczęśliwym właścicielem sklepu zoologicznego, do czasu aż spotyka starego kumpla - Valle, z którym w dawnych czasach grał w kapeli rokowej. Mogłoby to wszystko pójść dobrze znanymi torami rozpamiętywania przeszłości przez dwieście stron, ale Valle na koniec rozmowy oznajmia Juanowi przelotem, że zamierza go zabić. Tak więc mamy tu doczynienia z bardziej hardkorowymi duchami przeszłości.

Juan (jak można się spodziewać) jest nieco zaskoczony tym wyznaniem i próbuje się dowiedzieć, dlaczegóż to Valle pragnie go zamordować. Valle, jak na dobrego kumpla przystało, podaje wyjaśnienie, które można skrócić w ten sposób: "Drogi Juanie, dawno, dawno temu wywinąłeś mi ten niefajny numer, pamiętasz? I oczywiście nie mówię, że jest to jedyny powód, dla którego moje życie to kompletne gówno, ale fakt jest faktem że moje życie to gówno, a że w dzisiejszych czasach z całym tym bogactwem czynników i wpływów, raczej trudno ustalić kto jest czemu winny, postanowiłem dla uproszczenia sprawy symbolicznie winić ciebie.


I co tu odpowiedzieć na takie dictum? Nie za wiele. Od tego momentu robi się raczej kafkowo. Juan nie może zgłosić przestępstwa na policję, bo Valle ostrzegł go, że wszystkiego się wyprze. Valle mówi też, że mało dba o swoje gówniane życie i nawet sugeruje, że jedynym wyjściem z sytuacji byłoby zabicie jego samego przez Juana.

Juan przechodzi przez różne fazy od zupłnego zaprzeczenia do paranoji, a w międzyczasie jego 'szczęśliwe życie' zupełnie się rozpada. Narracja robi się gorączkowa, trochę tu Dostojewskiego, trochę Sabato. Na dodatek Juan dostaje jeszcze obsesji na punkcie pewnego nieuchwytnego pisarza (który dziwnie przypomina autora tej noweli) i w pewnym momencie cytuje jego opowiadanie w całości. Takie rzeczy jak u Borgesa.
Gdybym była bardziej oczytana, to jeszcze więcej nazwisk bym tu wymieniała, ale że nie jestem to już się wyloguję.

Saturday 7 March 2015

Nicola Barker - Darkmans

Za każdym razem gdy widzę taki gruby tom, to sobie myślę, co ta autorka miała takiego ważnego do powiedzenia, że potrzebowała ponad 800 stron. I jestem zaintrygowana, bo z pewnością musi to być coś oszałamiającego, jeżeli nie wstyd jej poświęcić na to tylu drzew. Więc jestem zaintrygowana, ale też się boję, bo z moimi zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi (które niestety w ogóle nie przekładają się na porządek w mieszkaniu), muszę dokończyć każdą zaczętą książkę, albo ktoś na drugiej półkuli umrze. Tak że jak już zacznę to nie ma zmiłuj, muszę wytrwać do końca. Jedyną książką, którą udało mi się odłożyć po jednym rozdziale było Pięćdziesiąt twarzy Greya. Psychiatria nie zna jeszcze tak intensywnej nerwicy natręctw, która by mnie zmusiła do brnięcia przez to.

Na szczęście dla mnie da się w miarę bezboleśnie prześlizgnąć się przez 800 stron Darkmans. W miarę.

Nie zostało to przetłumaczone na polski i wcale mnie to nie dziwi. Nawet trudno powiedzieć o czym jest właściwie ta książka. Niby o takiej zbieraninie ludzi mieszkających w Ashford, trochę dresiarzy, trochę pracowników okolicznego szpitala, jacyś budowlańcy, handlarze narkotyków - taki standardowy zestaw, którzy wybierają sobie angielscy pisarze piszący o małych, ponurych angielskich miasteczkach. Dla urozmaicenia jednak, mamy tutaj fakt, że wszyscy ci ludzie (a szczególnie Isidore, niemiecki pracownik ochrony) są nawiedzanie przez ducha okrutnego średniowiecznego błazna Johna Scogina. Miesza on im w głowach, wprowadza zamiesznia i zmusze do mówienia przedszekspirowską angielszczyzną.

Wiele się w tej książce zmieściło. Barker zrobiła porządny risercz i powieść lśni lingwistyczną finezją. Oczywiście chcielibyśmy, żeby na koniec wszystko się zlożyło w elegancką całość, ale jest to płonna nadzieja. Jak to mówi jedna z postaci (już dawno nie mam tej książki na stanie, więc nie jest to dokładny cytat) wpadamy często w takie życzeniowe myślenie, że nic się nie dzieje bez powodu, że we wszystkim jest jakiś wyższy zamysł. Ale tak jest tylko w sztuce. Teraz, czy ta książka to sztuka, czy też próbuje ona imitować życie, to sam czytelnik sobie musi zdecydować.

Nie chcę przez to powiedzieć, że nic tu nie ma ponad niepodokańczane wątki. Jest to wszystko bardzo inteligentne, ale ostatecznie jest to książka Barker i trzeba grać na jej zasadach. Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, to zostanie ci to wynagrodzone. Ktoś powiedział, że ta ksiażka jest niezrównoważona. Tak. W najlepszy możliwy sposób.