Sunday 20 July 2014

Alexander Aaronsohn - With The Turks in Palestine

Moje postępy w czytaniu wszystkich książek z Projektu Gutenberg są po prostu oszałamiające. Już jestem na AAR.

Dość chwilowo chodliwy temat, bo jest to krótka książka napisana przez Alexandra Aaronsohna traktująca o Izraelu, gdy zwał się on jeszcze Palestyną i rządzili nim Turkowie.
Z książki tej dowiadujemy się, że Żydzi są bardzo dobrzy, chrześcijanie są ok, Arabowie są okropni, Turcy jeszsze gorsi, a Amerykanie są zdecydowanie najlepsi.


Oprócz tego dowiadujemy się:

- że dobrze jest mieć konia, bo "w kraju w którym koń jest wart o wiele więcej niż żona bycie właścicielem takiego zwierzęcia dodawało mi splendoru."


-  że Arabowie nie potrzebują alkoholu: "Te tańce trwały godzinami, a mężczyźni w czasie ich trwania popadali w końcu w istny szał. Nie mogłem się nadziwić tym ludziom, którzy bez pomocy alkoholu potrafili odtworzyć wszystkie fazy upojenia."

- że Niemcy są muzułmanami: "Główną postacią tego ruchu w Palestynie był, bez wątpienia, niemiecki konsul w Haifie, Leutweld von Hardegg. Przemierzał on kraj, wygłaszając przemówienia i rozdając broszury po arabsku, w których dobitnie udowadniano, że Niemcy nie są chrześcijanami takimi jak Francuzi lub Anglicy, ale są w rzeczywistości potomkami proroka Mahometa. Cytowano ustępy z Koranu, które przepowiadały nadejście Kajzera jako zbawcy Islamu.

- jak przekupić tureckich urzędników na sto dwa różne sposoby.

Friday 11 July 2014

Pisać każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej

Kilka lat temu kiedy kupiłam swojego pierwszego Kindle'a byłam szalenie podekscytowana i myślałam, że oto otworzyły się przede mną bramy do niesłychanych wspaniałości, książek wydanych przez autorów własnym sumptem, bo wydawnictwa nie widziały komercyjnego potencjału w tej twórczości. Wierzyłam, że odkryję jakieś arcydzieło i opowiem o nim światu.

Nie wiem naprawdę skąd się u mnie wzięło to idiotyczne i naiwne przekonanie. Czyżby internet nie nauczył mnie do czego taka demokracja prowadzi? Czy zapomniałam, że ludzi przekonanych o swoim talencie jest przynajmniej dziesięć razy więcej od tych faktycznie go mających? Zapomniałam o tych mrożących krew w żyłach filmikach z przesłuchań do Idola?

Kupiłam i przeczytałam kilka takich losowo wybranych dzieł. Przedzierałam się dzielnie przez błędy ortograficzne, stylistyczne i merytoryczne. Błądziłam za fabułą, która kręciła się w kółko. Próbowałam zrozumieć bezsensownie zachowujących się bohaterów. Aż w końcu zapytałam siebie - po co ja to sobie robię? Ludzie w wydawnictwach i agencjach literackich dostają pensję za to, żeby to wszystko czytać i przesiewać. A tutaj ja dopłacam jeszcze do tego interesu.I od tej pory prawie w ogóle nie czytam samodzielnie wydanych książek, pomijając sporadyczne lektury polecone przez ludzi, których gustom ufam.

W Polsce takim spełnianiem marzeń o wydaniu własnej książki zajmują się wydawnictwa typu Novae Res, Warszawska Firma Wydawnicza, lub mój absolutny faworyt - Psychoskok (ach, te okładki!). Dlaczego miałabym czytać coś wiedząc, że jedynym kryterium doboru była zasobność portfela autora? Rzadko jest tam robiona zwykła korekta, nie mówiąc o opiece redaktora, który powieść nakieruje kiedy trzeba i popracuje nad nią z autorem. Potem te wszystkie potworki są słane do blogerów, którzy produkują seryjnie recenzje, których poziom jest proporcjonalny do recenzowanych utworów. Jacy pisarze, tacy recenzenci. Dlatego też unikam blogów, których autorzy nie mają żadnej wizji i pomysłu na to co chcą czytać, a jedyne co łączy wszystkie książki recenzowane na blogu to to że zostały wydane w bieżącym miesiącu. A wszystkie komentarze pod tymi recenzjami to tylko deklaracje innych blogerów, że przeczytają lub nie. Nie ma co liczyć na jakąkolwiek dyskusję. Naprawdę nie wiem dlaczego ludziom chce się uczestniczyć w tym przedziwnym spektaklu.

Autorzy takich różnych dzieł zazwyczaj też nie są zainteresowani literaturą jako taką, jedynie swoją własną i cała ich aktywność internetowa sprowadza się do przeróżnych narzekań (na rynek wydawniczy, na recenzentów, na świat), jakichś przedziwnych kłótni na forach internetowych na poziomie gimnazjalnym oraz nachalnym wciskaniu wszystkim swojej powieści. Są to często ludzie zachowujący się tak nieprofesjonalnie, że nie jest dziwne, że żadne wydawnictwo nie chciałoby mieć takiej bomby z opóźnionym zapłonem u siebie.

Jest to zupełnie alternatywny wszechświat, do którego czasem zaglądam (razem z moją siostrą) jak do jakiegoś muzeum osobliwości, ale na dłużej się tam nie da zostać.

DISCLAIMER:
Uprzedzając ewentualne komentarze:
- tak rynek wydawniczy jest, był i będzie trudny. Tak, JK Rowling też została odrzucona przez wielu wydawców. Jak ktoś chce zostać sławny i bogaty to zdaje mi się, że są łatwiejsze sposoby niż stanie się bestsellerowym pisarzem.
- tak, wśród książek wydanych przez poważne wydawnictwa też zdarzają się książki kiepskie, a wśród wydanych własnym sumptem książki niezłe, jednak są to liczby statystycznie nieistotne
- jeżeli bloger recenzuje tylko nowości to nie znaczy, że jego blog jest automatycznie marny (aczkolwiek znaczy to, że stał się jakimś zombie niewolnikiem wydawnictw i nie ma żadnej kontroli nad tym co czyta)