Wednesday 2 April 2014

Vendela Vida – The Lovers

Vendela Vida, znana również jako żona Dave’a Eggersa, napisała książkę o Yvonne, wdowie która wyjeżdża w sentymentalną podróż do Turcji, aby wspominać i opłakiwać swojego męża. Celem wyprawy jest datca, gdzie lata temu para spędziła swój miesiąc poślubny. 

Jako że Turcja jest takim miejscem, "gdzie archeologowie przyjechali i ze zdumieniem odkryli całe miasta dokładnie takimi jakimi były kiedyś", Yvonne oczekuje, że zastanie wszystko w nienaruszonym stanie i w takiej scenerii będzie mogła sobie odtworzyć szczęśliwe momenty z początku swojego małżeństwa. Myśli, że to pomoże jej w zakończyć żałobę, bo póki co niezbyt dobrze jej to wychodzi. Niestety, miasto do którego przyjeźdża to ledwie cień miasta, którym Datca kiedyś była. Miasto zamieniło się w ruinę i jego dawny splendor to kolejna rzecz, która Yvonne będzie musiała opłakać.

Pierwsza połowa książki to przydługie monologi wewnętrzne pełne różnych trywialnych obserwacji, ktore musimy zdzierżyć czekając aż żałoba Yvonne przybierze jakiś konkretniejszy kształt. Czytamy sobie zatem różne takie pierdolety:

„Nie ma nic smutniejszego, pomyślała Yvonne, niż oglądanie bielizny starego mężczyzny.”

Serio? Nie ma nic smutniejszego? A na przykład mordowanie małych foczek?

„Przeszła się w tę i z powrotem, ciesząc się odgłosem jaki wydawały jej sandałki stukające o kafelki. Odgłos elegancji, pomyślała. Odgłos kobiety szykującej się na przyjęcie.”

I tak dalej w ten deseń. To jak być uwięzionym w głowie kogoś niesłychanie nudnego. Niemniej jednak, da się to jakoś czytać, jeżeli pominie się milczeniem dziwności takie jak:

„Podniosła dłonie do twarzy i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że płacze.”

Już kilka razy coś takiego widziałam w książkach i zawsze mnie to strasznie ciekawi. Jak można nie wiedzieć, że się płacze? Ma się sparaliżowaną całą twarz i oczy i zero czucia? Czy kiedykolwiek taka sytuacja przydarzyła się komuś w prawdziwym świecie?
Pośród tych grafomańskich wybryków dowiadujemy się więcej o Yvonne, jej dzieciach i jej mężu. Jesteśmy też świadkami jej rodzącej się przyjaźni z byłą żoną jej tureckiego gospodarza oraz z małym tureckim chłopcem, który sprzedaje muszelki na plaży. Jedna z tych znajomości posłuży jako bardzo potrzebny katalizator służący wypchnięciu tej książki z fabularnej mielizny. Od tego momentu powieść się robi trochę surrealistyczna. Lepka, duszna i ciemna. Emocje robią się jakby autentyczniejsze i styl też już nie jest tak bardzo 'sankami po betonie'. Wydarzenia nabierają rozmachu i pędzą w stronę nieco naciąganego finału.

Nie zakochałam się w tych 'Kochankach' i myślę, że ta książka i ja nie jesteśmy sobie przeznaczone. Aczkolwiek ta książka powinna przypaść do gustu fanom szczegółowych introspekcji dokonywanych w egzotycznych okolicznościach przyrody. Z tego co wiem jest to specjalność Vendeli Vidy.