Saturday 31 August 2013

O potrzebie katalogowania

Drodzy czytelnicy, którzy istniejecie tylko w statystykach tego bloga i przemykacie się ukradkiem, cichutko jak myszki i nie zostawiając żadnego znaku po sobie!

Postanowiłam trochę tu przemeblować i wprowadzić etykietki do postów. Uwielbiam sobie katalogować wszystko, więc postanowiłam skatalogować wszystkie książki opisane tutaj. Omal przy tym nie oszalałam, bo świat tak trudno podporządkować żelaznym regułom, wszystko mi się rozłazi na boki, wyjątki mnożą się jak króliki.

Oto legenda do moich desperackich prób klasyfikacji, żeby nie było żadnych nieporozumień:

- Przy szeroko rozumianej beletrystyce (tzn. wszelkiej fikcji literackiej) starałam się dołączyć etykietkę informującą do jakiego kraju przynależna jest to literatura (nie chodzi to o miejsce akcji oczywiście). Czasem oczywiście jest to trudne zadanie, bo czy na przykład Nabokov to literatura rosyjska, czy amerykańska? 'Rozpacz' zaliczyłam do literatury rosyjskiej, bo została napisana po rosyjsku, ale na przykład 'Lolita' poszłaby do literatury amerykańskiej. Czasem pozwalałam sobie na wpisywanie książki do do kilku kategorii - np. Jhumpa Lahiri mieszka i pisze w USA, ale jej książki są bardzo z Indiami związane, więc wpisałam ją do literatury indyjskiej jak i amerykańskiej. Oprócz tego niektóre regiony mają oprócz indywidualnych kategorii (np. literatura nigeryjska) też kategorie zbiorcze (literatura afrykańska). Tutaj będziemy mieć literaturę afrykańską, literaturę arabską, literaturę bliskowschodnią literaturę dalekowschodnią (którą arbitralnie zdefiniowałam jako wszystko co na wschód od subkontynentu indyjskiego), literaturę subkontynentu indyjskiego, literaturę karaibską (tutaj już się nie będę raczej rozdrabniać na kraje za wyjątkiem tych większych). Wprowadziłam też kategorię literatura afro-amerykańska, bo czytam trochę książek, które można tak zakwalifikować i chciałam, żeby można je było łatwo wyłuskać. Zastanawiam się też, czy nie podzielić literatury amerykańskiej na jakiejś podkategorie geograficzne, bo czym innym jest literatura Nowej Anglii albo Nowego Jorku, a literatura Głębokiego Południa, czy Środkowego Zachodu. No, ale to może kiedy indziej. Prawdopodobnie kiedyś będę się też musiała zastanowić, co zrobić z byłymi republikami ZSRR. Czy nie obrażą się jeśli wrzucę je w taką zbiorczą kategorię (oprócz indywidualnej państwowej)? Ale z drugiej strony co ma Estonia wspólnego z Tadżykistanem? Ale z trzeciej strony co ma wspólnego Malezja z Japonią, albo Egipt z Malawi, a też mi nie przeszkadza wrzucić do jednego worka... Ach, umówmy się, że te kategorie są luźne i jedynym sędzią w tej kwestii jestem ja.

- Kolejną kategorią, być może bardziej dla mnie niż dla Was jest rozróżnienie pisarz/pisarka, dzięki któremu mogę śledzić, czy zachowuję parytet płciowy

- Dekada wydania - tutaj posługuję się angielskim zapisem - 1950s, 1990s, 2000s, 2010s, bo o wiele zgrabniej to wygląda. Oczywiście jest to data pierwszego wydania (i bez niespodzianek - większość rzeczy, które przeczytałam jest z 2000s). Rzeczy sprzed 1900 będą miały też zbiorczą kategorię wieku.

- Jest po polsku/nie ma polskiego wydania - To jest kategoria dla Was, gdybyście chcieli sobie odsiać szybko recenzje książek, które nie ukazały się w Polsce

- Jeżeli jest polskie wydanie to zaznaczam jakie wydawnictwo wydało tę książkę ostatnio (bo oczywiście niektóre książki doczekały się wielu wydań w różnych wydawnictwach). To jest po części dla mnie, bo chciałabym zobaczyć, które wydawnictwo jest moim ulubionym.

- Nagrody - tutaj wrzucam nazwy nagród, do których książka była nominowana lub które wygrała. Jest to bardzo orientacyjne, bo nie zaznaczam czy książka była na długiej liście, krótkiej liście, czy wygrała i nie gwarantuję też, że uwzględniłam wszystkie nagrody, do których książka była nominowana. Mam nadzieję, że ta kategoria pomoże blogspotowi trafnie wybierać posty do sugestii 'you might also like'.

- Non-fiction - tak nazwałam z angielska znowu wszystko co nie jest beletrystką. Polskie 'literatura faktu' nie jest wystarczająco obszerne moim zdaniem. Do każdej książki z rodzaju 'non-fiction' dodaję też kilka haseł dotyczących tematyki, np. biografia, narkotyki, zwierzęta.

- Romans - jako że trafiają się tu często gęsto recenzję różnych dzieł typu 'Mój książę', 'Cała jego', 'Nocne pocałunki' czy innych bzdur, do których mam słabość jak do lodów czekoladowych, postanowiłam stworzyć dla tego badziewia osobną kategorię. Aczkolwiek z punktu widzenia czytelników zapewne przydatniejsza by była kategoria: nie-romans. Innych gatunków literackich nie wyróżniam, bo czuję, że niewiele już i tak mnie dzieli od obłędu.

- Dodatkowo zaznaczam takie rzeczy jak 'opowiadania' lub 'literatura dziecięca i młodzieżowa'. Albo jakieś szczególnie ważne nurty literackie, jak mi się przypomni (np. Harlem Renaissance).

No to tyle. Dziękuję za uwagę. Teraz komentujcie! Ja to wszystko dla WAS przecież! Żyły sobie wypruwam...

Katharine McMahon - Córka alchemika



Ta książka to dziecko bękart ambitnej literatury i romansu spod znaku ‘rozdzierania gorsetów’. Katharine McMahon siedzi okrakiem na żywopłocie oddzielającym te dwa terytoria literackie i nie bardzo wie, na którą stronę chce zeskoczyć. I podobny dylemat zafundowała zresztą swojej bohaterce – Emilie, która też nie wie czy woli siedzieć w laboratorium i przeprowadzać chemiczne i fizyczne eksperymenty, czy raczej by wolała, aby ten przystojny nieznajomy porwał i uniósł ją daleko. Ta dziwna mieszkanka smakuje zadziwiająco dobrze, ale z pewnością wydawca miał z nią problem. 

Wydawcy lubią jak można wstawić książkę w odpowiednią szufladkę bez problemu. Ale czy nie jest to prawda? Możemy być mądrzy, wysublimowani i nagle, z nieznanych przyczyn zakochujemy się w kimś kto dysponuje mózgiem o wielkości fistaszka. Przechodzimy wewnętrzną ewolucję z ambitnej literatury w stronę rozdzierania gorsetów w krótkim czasie.
Trochę byłam uprzedzona do tej książki ze względu na tytuł. Trudno sobie nie przypomnieć tego potworka Alchemika Paulo Coelho. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, myślałam sobie, jaki ojciec, taka córka. Na szczęście w środku odnalazłam pięknie napisaną, powolna powieść, która przywołuje XVIII wieczną Anglię do życia wraz z jej kolorami, zapachami i odgłosami. Jest to książka raczej introspekcyjna, ale w taki skromny, dziewczęcy sposób, a nie egocentryczny. 

Niektórzy recenzujący są zdania, że książka obyłaby się bez tylu scen seksu. Nie zgadzam się. Seks był esencją i treścią związku Emilie i Aislabie’go i te sceny były potrzebne nam do zrozumienia tego szczególnego potrzasku, w który Aislabie trzymał Emilie. I, warto powiedzieć, nie były to źle napisane sceny seksu, tzn. nie śmieszyły, a to już jest jakieś osiągnięcie.

Podsumowując, ‘Córka alchemika’ to książka o nauce i o miłości, o błędnie ocenianych sytuacjach i godzeniu z porażką. I działa to podobnie w nauce i w miłości. Jest to ‘literatura kobieca’ (strasznie nie lubię tego zwrotu) odbiegająca od schematu.

Friday 30 August 2013

Lisa Leslie - Don't Let the Lipstick Fool You

Żeby cieszyć się tą książką, musiałam sobie kilka razy powtórzyć, że nie czytam jej dla wartości literackiej. Ta biografia nie udaje, że ubiega się o Pulitzera. Jest to całkiem sprawnie opowiadziana historia o determinacji i sportowym duchu i nagrodach, które można otrzymać w zamian za nie.

Lisa Leslie wygrała wszystko co można wygrać w koszykarskim świecie i wygrała to wielokrotnie. I jak tu napisać autobiografię szczerze wyliczając te najwyraźniej niekończące się osiągniecia i jednocześnie nie brzmiąc jak zadufany w sobie dupek (lub dupokowa w przypadku Lisy). Sposobem Lisy na to jest wyliczanie wszystkich, którzy jej pomogli w drodze na szyt oraz dziękowanie Jezusowi.

Ja Jezusa w sercu jeszcze nie odnalazłam, więc te fragmenty mnie mało obchodziły, ale podobała mi się jej postawa pełna spokoju i wdzięku gdy była pod presją i jej postanowienie, żeby zawsze zachowywać się z klasą (chociaż czasem nie udawało się w tym postanowieniu wytrwać).

‘Niech cię ta szminka nie zwiedzie’ – tytuł książki, jest aluzją do problemu, którym musi stawić czoło wiele sportsmenek. Jak być silnym, lubiącym rywalizację, skutecznym sportowcem, a jednocześnie seksowną i kobiecą kobietą, kiedy stereotyp wyklucza z kobiecego arsenału większość cech, których potrzebuje dobry sportowiec. Nie będę oszukiwać, że interesuję się szczególnie koszykówką (nie licząc mojej zupełnie absurdalnej obsesji na punkcie filmu Miłość i koszykówka). Najbliżej mi było do koszykówki, gdy spotykałam się z jednym zawodowym koszykarzem – nasz związek ostatecznie nie przetrwał ze względu na różnicę poziomów (ja jestem na poziomie metr sześćdziesiąt). Mimo tego, mogę się identyfikować z tą stereotypową zagwozdką. No bo spróbujcie założyć rękawice bokserskie, ochranicze na golenie i ochraniacz na zęby, a potem dostańcie centralnie w pysk i upadnijcie na matę jak dama.




Saturday 24 August 2013

Hans Aanrud - Historia o Cesi sierotce

Gdy kupiłam sobie Kindle’a i otworzyły się przede mną wrota zbiorów tysięcy darmowych książek na internecie, przyznam, że trochę oszalałam. Ogrom dostępnej nagle literatury trochę mnie przytłoczył i wymęczony mózg natychmiast zaczął szukać jakiejś metody na opanowanie tego chaosu.

Norweska wieś i krowy - tak sobie to właśnie wyobrażałam
Metoda, którą zaproponował jest niebywale prosta – czytać wszystkie książki z Gutenberga w kolejności alfabetycznej! Logiczne.

To Hans.
Przyznaję, że zdecydowałam się jednak pominąć książkę ‘'Hymns and Hymnwriters of Denmark' napisaną przez Jensa Aaberga i zacząć od razu od Hansa Aanruda i jego Lisbeth Longfrock (w tłumaczeniu angielskim - bardziej dokładnym, bo Lisbeth/Cesia zyskała swój przydomek od za długiej spódnicy, którą nosiła i o którą się potykała), książki która dawno temu została wydana w polskim tłumaczeniu jako ‘Historja o Cesi sierotce’.

Urocza całkiem historyjka o sierotce mieszkającej w norweskiej wsi. Za dużo się tam nie dzieje. Cesia aka Lisbeth zostaje pastuszką (musiałam w słowniku sprawdzić, czy istnieje rzeczywiście takie słowo), poznaje Petera i Oli, gubi zwariowaną kozę, która myśli, że jest krową (a później, że jest koniem)... Ale mimo wszystko całość jest raczej urokliwa i przyjemna. Po części opowiastka o dorastaniu, po części wiejska sielanka, myślę żebym się nią zachwyciła mając 11 lat. Nie wiem jak dzieci dzisiaj, one zdają się potrzebować więcej bodźców.
Prosimy Państwa o nie przełączanie odbiorników. Następny odcinek Projektu ‘Projektu Gutenberg’, w którym będę czytać książkę Radio Boy Cronies napisaną przez S.F. Aarona i Wayne’a Whipple już niedługo!


Friday 23 August 2013

Julia Quinn - Mój książę

Proszę – Od ‘Procesu’ Kafki do ‘Mój książę’ na jednym niemal oddechu. Tak to już na tym blogu będzie.

‘Mój książe’ opiera się na chyba najbardziej ukochanym przez pisarzy romansów i scenarzystów komedii romantycznych motywie – związku na niby. Z tego czy innego wydumanego powodu dwoje ludzi musi przed światem udawać, że są w sobie zakochani, i oczywiście ostatecznie, ku swojemu wielkiemu zażenowaniu, zakochują się w sobie naprawdę. Niestety w prawdziwym życiu nic takiego się nie dzieje. To znaczy ta część w której bohaterowie się zakochują w sobie, bo związki na niby oczywiście się zdarzają. I zazwyczaj chodzi w nich o duże sumy pieniędzy i paszport.

(Uwaga, będę zdradzać fabułę. Trochę)

Pomimo tego raczej nierealistycznego założenia jest w ‘Moim księciu’ lekcja życia. Nasza bohaterka Daphne zakochuje się w tym swoim na niby narzeczonym – Simonie, Księciu Hastings. Simonowi Daphne też podoba, ale Simon postanowił sobie, że nigdy się nie ożeni i nie będzie miał dzieci. I tak, drogie Pani, wiadomo, że taka sytuacja wielu z nas się przydarzyła. I co wtedy robimy?
Robimy bez sensu. Myślimy tak jak Daphne myślała:
„I pomyślała – co jeżeli go pocałuje? Co jeżeli zaciągnie go do ogrodu, uniesie głowe i pozwoli by jego usta dotknęły jej ust? Czy zrozumie wtedy jak bardzo ona go kocha? I jak bardzo on mógłby ją z czasem pokochać? I może, może zrozumiałby jak bardzo ona go uszczęśliwia.”
No i co bohaterka zrobiła? Pocałowała go i było bardzo fajnie, ale, wyobraźcie wcale nie zadziałało to tak jak Daphne sobie wyobrażała. Simon nie padł na kolana i się jej z marszu nie oświadczył.
I tutaj Daphne zmieniła taktykę. Chcecie się dowiedzieć jak to się robi?
A no tak. Na początek potrzebny wam brat, albo w razie braku brata, ojciec lub chociaż kolega, ważne, żeby posiadał broń palną. Potem wasz kolega lub krewny musi wymierzyć w waszego wybranka z tej broni palnej, mówiąc mu, że albo się z tobą ożeni albo zostanie zastrzelony. Na początku, Książe (jak każdy inny racjonalnie myślący mężczyzna) wybierze śmierć ale Daphne jest w stanie go przekonać, że nie warto za taką sprawę umierać (i wam na pewno to też się uda). Ostatecznie, jeżeli macie tyle szczęścia co Daphne, uda wam się osiągnąć z Księciem kompromis taki, że tak, Książe się z wami ożeni, ale żadnych dzieci. Zgódź się na to. Wszystko w swoim czasie.

Kilka miesięcy później, gdy będziesz już Księżną z majątkami rozsianymi po całej Anglii i pięknym mężem u boku, który w dodatku jest istnym bogiem seksu, aczkolwiek zdaje się stosować stosunek przerywany. Oczywiście, że jest to forma antykoncepcji już każda współczesna czytelniczka wie, ale Daphne w swojej niewinności potrzebuje dobrych 60 stron, żeby zrozumieć wszystkie techniczne zagadnienia robienia dzieci. Ale jak już tylko doznaje w tej kwesti olśnienia to dalej się nie daje wodzić za nos.

Tak się robi dzieci a la Daphne. Najpierw zezłoście tego swojego pięknego męża, żeby poszedł się upić w trupa. Gdy wróci do domu kompletnie zalany połóżcie go do łóżka i czekajcie. Ten punkt programu jest niesłychanie ważny, bo musicie dobrze wycelować, musi być wystarczająco trzeźwy, żeby, ekhm, stanąć na wysokości zadania, ale jednocześnie też wystarczająco pijany, żeby dało się go wykorzystać. Jak już ocenicie, że nadszedł ten moment to wskakujcie na męża i rodeo (można poćwiczyć na tych bykach w wesołych miasteczkach, bo mąż niechcący mieć dzieci może trochę wierzgać). I wierzcie lub nie, ale dzięki temu wszystkiego będzie on was kochał szalenie póki śmierć was nie rozłączy i  będziecie żyć długo i szczęśliwie. Zaufajcie mi! I jeżeli myślicie, że to wszystko zmyśliłam, to wiedzcie, że nie. To wszystko było w tej książce.

Thursday 22 August 2013

Franz Kafka - Proces

Proces Kafki to jedna z tych książek, które są zawsze obecne w strefie kulturalnej i nigdzie się nie można ruszyć, żeby się o jakieś odniesienie do Kafki nie potknąć.
Chociaż nigdy nic Kafki wcześniej nie czytałam, jestem przekonana, że nieraz powiedziałam ‘jak z Kafki’ lub ‘kafkowy’, a nawet po angielsku ‘Kafkaesque’ i się elokwentnie wypowiadałam na temat ‘Procesu’. I pewnie dalej bym mogła tak robić wcale tej książki nie czytając, ale jakiś czas temu postanowiłam wziąc moje literackie hobby na poważnie - skoro książki zdają się być jedyną rzeczą na świecie, na której prawdziwie mi zależy, to równie dobrze mogę się oddać im w całości.

‘Proces’ nie ma tradycyjnie rozumianej fabuły a postacie nie przechodzą żadnej przemiany. Właściwie to nie ma tam prawdziwie trójwymiarowych ludzkich postaci. Nie ma tam konfliktu i rozwiązania w powszechnym powieściowym stylu, a końcowe objawienie będzie tylko czytelnika udziałem. Bo tak naprawdę to ‘Proces’ jest tylko przypowieścią alegoryczną.

Jest, na przykład, dość ciekawa teoria mówiąc, że ‘Proces’ powstał w rezultacie zerwania zaręczyn Kafki z Felice Bauer. Felice Bauer była, można powiedzieć, nieskomplikowaną kobietą. Była jego muzą i kotwicą w porcie rzeczywistości. Kafka potrzebował jej, żeby tworzyć i nie zwariować. Co Felice miała z ich związku nie wiadomo, bo jej listy nie przetrwały. Bez wątpienia musiał to być dla niej frustrujące, bo kafkowe wyobrażenie miłości niebyło zdrowe. Ich związek opierał się niemal w całości na listach i nieczęstych spotkaniach, które Kafkę cieszyły dopiero wtedy gdy się skończyły. W końcu oświadczył się Felice ale podkreślił, że będzie koszmarnym mężem, bo do życia rodzinnego nie został stworzony. I tak to się ciągnęło. Jeżeli któreś z nich czuł się jak podczas niekończącego się, niezrozumiałego procesu to chyba Felice. Ale oczywiście Franz twierdzi, że to on, bo wreszcie rodzina i przyjaciele Felice postanowili ją wyzwolić ze szponów Kafki, wezwali go do siebie i zażądali, żeby zostawił biedną Felice w spokoju. I to właśnie spotkanie/przesłuchanie było jego ‘procesem’.

Wolałabym nie wierzyć w tę teorię, bo jeżeli jest ona prawdziwa musiałam obniżyć ocenę tej książki i Kafkę zakwalifikować do grupy samolubnych, użalających się nad sobą, rozpuszczonych bachorów.

Wolę trzymać się mojej alegorii ludzkiego życia, która przemawia do mnie w takich weltschmertzowy sposób. Jeżeli czytacie po angielsku i chcecie dowiedzieć się więcej o Kafce, Procesie i Fraulein Bauer to tu możecie znaleźć artykuł Johna Banville’a na ten temat: http://www.guardian.co.uk/books/2011/jan...

Możecie też znaleźć fikcyjny list od Felice do Franza (napisany przez Francine Prose) w zbiorze zmyślonych listów miłosnych, który recenzowałam jakiś czas temu: http://literackie-dywagacje.blogspot.co.uk/2013/04/42-listy-miosne-antologia.html

List jest napisany przez Felice długo po śmierci Kafki i generalnie potwierdza tezę, że był on dla niej strasznym dupkiem. 

Wednesday 14 August 2013

Doris Lessing - Mrowisko


Lata temu obiecałam sobie, że będę lekceważyć Nagrodę Nobla w literaturze, jak i wszystkich jej zwycięzców. Nie mogłam znieść, że ten mały komunista, zakochany w Fidelu, trochę już szalony Gabriel Garcia Marquez ją dostał, a mój ukochany Llosa nie.
 
Byłam niewzruszona w moim oburzeniu, więc w końcu Akademia Szwedzka ugięła się i w 2010 roku przyznała Nobla Llosie (a właściwie powinnam powiedzieć Vargasowi albo Vargasowi Llosie).

Z tego to powodu mogę już teraz czytać Doris Lessing.

'Mrowisko' to jedna z jej mniej znanych książek i czyta się to trochę jak prolog do czegoś wielkiego i wspaniałego, co prześwituje czasem między stronami. Jest tyle w tym potencjału, a Lessing drażni się z czytelnikiem racjonując mu swój talent.

Chyba tylko w Polsce można kupić jeszcze 'Mrowisko', bo angielskie wydanie (zwane po prostu 'Five Short Novels') było chyba ostatnio wznowione gdzieś w latach 60-tych i to bez względu na jej Nobla z 2007 roku.

Nie mam żadnych zarzutów co do Lessing, ale mam kilka do polskiego tłumaczenia. Myślę, że to było stare tłumaczenie, bo pełno było w nim przestarzałych dziwności. Najbardziej chyba denerwowało mnie tłumaczenie imion bohaterów na polski. W starszych książkach często się z tym spotykam, ale na szczęście wydaje się, że teraz tłumacze już od tego odeszli. Tłumaczka Mrowiska stoi jakby jedną nogą w starym, a drugą już w nowym, bo część imion była przetłumaczona, część pozostawiona w oryginale (jak George, czy Rose na przykład), a część zachowana oryginale, ale zapisana fonetycznie po polsku. Nie miało to rąk ani nóg.

Inną dziwnością było usilne używanie przez tłumaczkę zdrobnień w opowiadaniu 'Ta trzecia'. Już na pierwszej stronie mamy mamusię, tatusia, człowieczka, twarzyczkę, a w opowiadaniu nie ma żadnych dzieci. Jestem prawie pewna, że pojawił się też obiadek. Nie wiem skąd wzięły się tłumaczce te zdrobnienia, bo przecież nie z oryginału, bo jak wiadomo angielski jest gramatycznie upośledzony pod względem zdrobnień.

Ale wystarczy już o tłumaczeniu, wróćmy do Lessing. Najmocniejszą stroną tej książki jest niesamowita inteligencja emocjonalna Lessing. Autorka skupia się na niuansach i opisuje je z taką precyzją, że można tylko podziwiać. Nie ważne, czy chodzi o nastoletniego Afrykanina z rezerwatu w Południowej Afryce wyruszającego na wielką przygodę w wielkim mieście, czy młodą Angielkę szukającą miłości podczas nalotów na Londyn w czasie drugiej wojny światowej - wszystkie te portrety emocjonalne są głębokie i uderzająco autentyczne.

Lessing porusza takie tematy jak kolonializm, rasizm, feminizm i robi to niebywale sprawnie, chyba dlatego, że skupia się na ludziach, a nie ideach. Nie ma się tego uporczywego uczucia, że autor nam chce coś ważnego społecznie przekazać, że jest to literatura zaangażowana i wpychana nam do gardeł. Lessing zazwyczaj odrzuca wszystkie feministyczne etykietki przyczepiane jej, i pewnie też by się uśmiała z mojego sformułowania 'inteligencja emocjonalna', bo wydaje mi się, że nie dla niej takie różne modne terminy.

Tak czy inaczej, dodaję inne książki Doris do mojej niekończącej się listy książek do przeczytania przed śmiercią, mając nadzieję, że dokonany zostanie jakiś przełom w medycynie umożliwiający mi życie przynajmniej 300 lat, w celu przeczytania tych wszystkich książek.

Tuesday 13 August 2013

Nelson George - Where Did Our Love Go? The Rise & Fall of the Motown Sound


Podoba mi się sposób w jaki Nelson George pisze o muzyce. Jest zupełnie nienachalny. Jest wielu pisarzy teraz, którzy piszą literaturę faktu jakby to były powieści. Zgadują co bohaterowie sobie myśleli, tworzą jakieś absurdalne, naciągane teorie. Wymyślają dialogi i sceny, które mogły się tylko wydarzyć w ich własnej wyobraźni i robią całą masą innych, irytujących rzeczy, podważając swoją własną wiarygodność. Nelson George nic takiego nie robi. Nie wysuwa się przed fakty.
 
Nie próbuje też na siłę upiększać historii Motown, bo naprawdę nie ma takiej potrzeby. Ta historia jest wystarczająco romantyczna i ekscytująca. Na przykład, czy wiedzieliście, że ojciecj Marvina Gaye'a (który się nazywał, nomen omen, Gay bez 'e') był transwestytą? I że zastrzelił Marvina na śmierć? Albo wiedzieliście, że Tammi Terrell (ta od duetu z Marvinem - Ain't No Mountain High) nie miała romansu z Marvinem jak wszyscy myśleli, tylko z Davidem Ruffinem z Temptations? I czy można się jej dziwić? Tylko spójrzcie na Ruffina:
 

Oczywiście Marvin też był niczego sobie i bym go z łóżka nie wygoniła (jeżeli na skutek jakiegoś załamania czasoprzestrzeni znaleźlibyśmy się w tym samym miejscu w tym samym czasie), ale David Ruffin miał coś takiego w sobie, co sprawiało, że wyglądał jak dręczony demonami artysta i trudno się takim mężczyznom oprzeć niestety (niestety, bo zazwyczaj nic potem z tego dobrego nie wynika).

Następnie była oczywiście Diana Ross i The Supremes. Smutna historia Florence powtórzyła się niemal identycznie z Destiny's Child (który to zespół niektórzy nazywają Beyonce and The Destiny's Child, nawiązując do Diana Ross and the Supremes). Ja zawsze kibicuję ostatniemu szczeniakowi z miotu, więc zawsze będę stać po stronie Florence (jak i LaTavii i LeToyi z Destiny's Child).

Zrobiłam playlistę na Spotify czytając tę książkę i zawarłam w niej wszystkie piosenki i wykonawców, którzy wymienieni byli w książce (nie wszyscy z Motown). Wyszła z tego bardzo fajna i zróżnicowana playlista pełna hitów Motown, jak również ich mniej znanych piosenek, ale też urozmaicona jazzem, bluesem, northern soulem, doo wop, r'n'b i funkiem. Tutaj możecie ją znaleźć: https://play.spotify.com/user/foxyxxx/playlist/1JFIFu8WqGQef2TWmgxPHJ?play=true&utm_source=open.spotify.com&utm_medium=open
 
Oczywiście żadna recenzja książki o muzyce nie byłaby kompletna bez teledysku. Tak więc przed wami Rockwell. Rockwell jest synem Berry'ego Gordy - założyciela Motown, który wszedł do historii (Berry Gordy oczywiście wszedł do historii, jego syn nagrał tylko ten jeden teledysk). W refrenie niejaki Michael Jackson. 

 

Jeszcze przy okazji Edwin Starr śpiewający o okrucieństwach wojny z maniakalnym uśmiechem na twarzy.


I na sam koniec LMFAO. Zastanawiacie się co ma LMFAO wspólnego z Motown? A no, Redfoo i Skyblu to odpowiednio syn i wnuk Berry'ego Gordy. Ach, tyle dobra ten Berry przekazał światu.