Thursday 25 April 2013

42 Listy Miłosne - antologia

* Czytałam w oryginale, więc lista autorów jest minimalnie inna. Z tego co się zorientowałam, do polskiego tłumaczenia dołączono jakiegoś polskiego autora.

Gdy zobaczyłam listę autorów to pomyślałam, że nie ma wyjścia - pokocham tę książkę. Później zaczęłam czytać recenzje i przypomniałam sobie, że nieszczególnie lubię opowiadania (a zmyślone listy miłosne można do tej kategorii zaliczyć), więc trochę opadł mój entuzjazm. Ostatecznie, ku mojemu zaskoczeniu, zbiorek mi się całkiem podobał i może bym nawet odznaczyła go pięcioma gwiazdkami, gdyby nie kilka ledwie zgniłych jajek.

A teraz zrobię coś, czego nigdy nie robię - zrecenzuję każdy list jednym tylko zdaniem. Cieszycie się? No, ja też.

Jonathan Lethem - List od Marsa do Ziemi, nie wiem o co w tym chodziło, ale zdaje się, że jestem zbyt prosta jak na tę wyszukaną metaforę
Chimamanda Ngozi Adichie - Wszystko to, co lubię w stylu Adichie: proste, ale nie prostackie, urocze, ale nie cuekierkowe.
Adam Thorpe - To też mi się podobało i w tym miejscu moje nadzieje związane z książką zaczęły rosnąć.
Lionel Shriver - To chyba mój ulubiony list - jak nie kochać kobiety, której najwyraźniej brakuje piątej klepki, całość by była śmieszniejsza, gdyby nie była tak prawdziwa.
Dacid Bezmozgis - Ble, coś jakby wyjęte ze środka powieści i bez kontekstu się nie obroniło.
Chris Bachelder - Niesłychanie tandetne a silące się na oryginalność, jak kobiety coś takiego piszą to się to nazywa harlequin, ale mężczyznom najwyraźniej wolno
A.L. Kennedy - Nie pamiętam, nic mnie nie obchodzi
Jeff Parker -Przezabawne i oryginalne, kto to taki ten Jeff Parker?
Francine Prose - Łe, łe, łe, tak się kończy kochanie się w 'artystach', bohaterka powinna to wiedzieć, artyści to dupki
Graham Roumieu - Wielka Stopa pisze list do Świętego Mikołaja, czyste pozytywne szaleństwo
Gautam Malkani - Amatorszczyzna i, w dodatku, albo ja nie jestem najmądrzejsza, albo to się w ogóle nie trzymało kupy
Miriam Toews - Z tego można  by było zrobić pełnometrażową powieść i chyba by się ten pomysł wtedy lepiej sprawdzić
James Robertson - List do szkockich gór, kupa nudów i pretensjonalności, zdecydowanie zgniłe jajko
Etgar Keret - Bardziej wygląda na jakieś ćwiczonko warsztatowe, ale bardzo zgrabnie napisane, więc zaliczam
Mandy Sayer - Ach, tak, w klubach dla znudzonych mężatek takie opowiadanka dobrze idą, znamiona bestsellera
Jeanette Winterson - Dokładnie tego oczekiwałam od Winterson, mimo że żadnej jej książki nie przeczytałam.
Michel Faber - Znacie to uczucie, gdy panowie w wieku średnim piszą z punktu widzenia jakiejś młodej kobiety (ze szczególnym uwzględnieniem kobiet z odległych krain jak Ukraina lub Tajlandia) i nawet się wam to przyjemnie czyta, ale wasza wewnętrzna feministka podnosi raban i każe trzasnąć w pysk autora?
Hisham Matar - Przyjemne, ale więcej do powiedzenia na ten temat nie mam
Geoff Dyer - Dupek stara się napisać list miłosny - coś wspaniałego.
Matthew Zapruder - Że co?
Carl-Johan Vallgren - Rozumiem, że wyjątkowo ten akurat list jest prawdziwy, więc powstrzymam się od oceny
Joseph Boyden - Czytałam sobie to w metrze w sobote wieczorem i zaczęłam ryczeć, dosłownie płakać zaczęłam, niesłychane.
Neil Gaiman - List miłosny od posągu, który śledzi swoją wybranką, tylko Gaimanowi się mogło coś takiego udać
Valerie Martin - Niby fajne, ale prędko wylatuje z głowy.
Peter Behres - Nie wzrusza mnie to, już naprawdę nie mogę czytać więcej o wojnie
Ursula K. Le Guin - Ach, nie wiedziałam, że Le Guin umie być tak zabawna, może wreszcie powinnam coś jej przeczytać
Nick Laird - List antymiłosny do ojca...hm...., że też tylko rodzice mogą tak nas wypaczyć.
Sam Lipsyte - List do badaczki małp naczelnych od, nie jednego, a DWÓCH szympansów - okazuje się, że szympansy są zupełnie jak mężczyźni tak naprawdę
Panos Karnezis - Interesujące na taki Jonathano-Carrollowy sposób
Jan Morris - List miłosny do domu, o wiele lepszy niż ten list do cholernych szkockich gór.
Hari Kunzru - Najsilniej zarysowane postaci i najbardziej przekonujące opowiadanie, kto to jest Hari Kunzru, gdzie można go dostać w większych porcjach?
Anonimowy - Och, mam wrażenie, że to była w zupełności prawdziwa wiadomość dla kogoś, może cała książka to był taki wyszukany pretekst?
Margaret Atwood - Niezłe, ale po Atwood się spodziewałam większych fajerwerków
Damon Galgut - Raczej dająca kopa w brzuch
Audrey Niffenegger - Łe.
Juli Zeh - Co by było gdyby.
Leonard Cohen - O co chodzi z Cohenem, za co ludzie go tak kochają, to był zupełny tandetny, przewidywalny do bólu potworek.S
Phil LaMarche - Bardzo dobre, bo zupa była za słona
M.G. Vassnji - Przyjemne
Tessa Brown - Zabawne jak i przerażające, kto to jest ta pani? (na Goodreads figuruje tylko jako autorka książek o robótkach ręcznych i myślę, że to nie ta)
Douglas Coupland - Miłość.... no cóż, Coupland jest zdecydowanie zakochany w swoim własnym pisaniu.


Zdaję sobie sprawę, że nikt nie doczytał tej dziwacznej recenzji do końca, bo służyć (ale nie wiadomo do czego) można ona tylko ludziom, którzy akurat niedawno tę książkę przeczytali.

Wednesday 24 April 2013

Sheri Parks - Fierce Angels

 Kolejna pozycja z półki Black Writing w bibliotece w Peckham. Tym razem będzie o archetypach.
Archetypy odkryłam zaraz po tym jak zrobił to Jung, (więc niestety cała sława przypadła jemu) i od tej pory zachwycam się nimi niezmiennie. Gdy najpierw czytasz coś o jakimś archetypie, to zazwyczaj z pewnym takim niedowierzaniem do tego podchodzisz, ale już po chwili widzisz go gdzie nie spojrzysz.

W tej książce Sheri Parks rozwodzi się nad archetypem Silnej Czarnej Kobiety i różnych wcieleniach tego archetypu w różnych stuleciach, koncetrując się przede wszystkim na amerykańskim społeczeństwie i jego kulturze. Z początku cały pomysł wydał mi się trochę naciągany - przejść od czasów prehistorycznych do Michelly Obamy w 150 stron zaledwie i twierdzić, że to wszystko różne formy tego samego fenomenu.

Nie zawsze wydawało mi się, że opisywany archetyp należy tylko do czarnych kobiet, bo czasami bardzo upodabniał się do naszej ukochanej silnej Matki Polki, co to uratuje swoje dzieci, mężów, społeczność, a i też ojczyznę przy okazji. Jednak muszę przyznać, że jeśli o archetypy i role chodzi, to białe kobiety (szczególnie te zachodnie) mają ich więcej do wyboru.




Pierwsze cztery rozdziały tej książki to kawał porządnej akademickiej roboty, ale Parks zupełnie pogubiła się w rozdziale piątym, który bardziej przypominał jakiś 'Balsam dla duszy Afroamerykanki', niż porządne opracowanie naukowe. W tym rozdziale Parks opowiada jakieś luźne historie i anegdoty o różnych kobietach bezinteresownych, pełnych poświęcenia i ciężko-pracujących. Nie wydaje mi się, żeby czarne kobiety miały tu jakiś monopol na taką postawę. Widzę takie kobiety wszędzie i występują one we wszystkich kolorach i narodowościach. Wydaje mi się, że jest to rzecz bardziej przynależna płci w tym przypadku.

Ostatni rozdział, który miał być, jak rozumiem, podsumowaniem i konkluzją, był zupełnie chaotyczny. Nie wiem z jakich założeń wychodził i dokąd zmierzał i w dodatku (zupełnie niechcący jak mniemam) przedstawił Sheilę Johnson jako kompletnie irytującą postać.








Jak ktoś chce to przeczytać, to niech czyta pierwsze cztery rozdziały. Dalej nie ma się co zapuszczać.

Tuesday 23 April 2013

Alex Wheatle - East Acre Lane

Nie wiedziałam czego się spodziewać po "East of Acre Lane", jako że ta książka została skategoryzowana jako 'urban fiction'. Ja lubię po prostu fikcję i mam wrażenie, że te wszystkie podkategorie zostały stworzone dla książek, które po prostu nie są wystarczająco dobre, żeby się znaleźć w 'ogólnej fikcji', zatem stworzona im taką mini-kategorię, w której będą mieć szansę błysnąć. Niepotrzebnie się martwiłam o 'East of Acre Lane', bo jest to książka zupełnie silna i mogąca sobie swobodnie stać na półce z 'ogólną fikcją".

Trochę jak Zadie Smith, ale narracja bardziej nieociosana i dresiarska. Uwielbiam czytać o miejsach, które znam, a koło Brixton mieszkałam parę lat. Ten cały lokalny brixtoński smak to jedna z głównych zalet książki, powołuje do życia tę małą Jamajkę w środku Londynu. Jedna z gazet (bodajże Guardian) nazwał Alexa Wheatle'a Bard Brixton i jest to tytuł zasłużony. Brixton się naprawdę poszczęściło, że ma Wheatle'a za swojego kronikarza. Czuć, widać i słychać tę dzielnicę na każdej stronie. A nie jest to łatwa sprawa opisać wiarygodnie dzielnicę, wyłowić jakąś jej esencję, i nie mogłam się powstrzymać, żeby nie porównać 'East of Acre Lane' do 'Camberwell Beauty', książki, której akcja dzieje się w Camberwell - dzielnicy sąsiadującej z Brixton, ale tak naprawdę mogłaby się dziać gdziekolwiek.

Narracja Wheatle'a bardzo przypomina tradycyjne ustne przekazy i czyta się to jak balladę lub piosenkę reggae. Opowiada o trudnościach i przeszkodach i mimo że narrator nie przebiera w słowach, jest w tym też jakaś ujmująca słodycz.

Czasami komentarz społeczny wepchnięty w dialogi i narrację wydawał mi się trochę nachalny, ale to byłaby właściwie moja jedyna uwaga.

I to na tyle, panie i panowie. Udało mi się napisać kolejną długawą recenzję i nawet się nie zająknąć na temat fabuły. Ale mam takie przekonanie, że jak ktoś chce wiedzieć co się w książce dzieje, to niech przeczyta tę książkę.

Powyższa recenzja jest jedną z moich starszych recenzji i od tamtego czasu poznałam Alexa, autora tej książki. Jest to bardzo miły człowiek, który przedstawił mnie kilku innym ciekawym ludziom i był jednym z pierwszych pisarzy, których poznałam w Londynie. Obracanie się w całym tym londyńskim literackim sosie skutecznie wyleczyło mnie z wiary w jakieś mityczne właściwości pisarzy i zawód ten został raz na zawsze odarty z całej magii. Nie wiem czy to źle czy dobrze. Trochę mi żal tego uroku.