Saturday 29 December 2012

Carlos Ruiz Zafón - Cień wiatru

Gdy mój szef (w czasach gdy jeszcze chodziłam do pracy) zobaczył tę książkę na moim biurku, zawołał:

"Czytasz The Shit of the Wind? Przestań natychmiast! Uratuję cię! Po prostu przestań zanim zacznie ci się podobać. Będzie ci się podobać w trakcie czytanie, ale nie pozostawi po sobie absolutnie nic, gdy już skończysz. To książkowa wersja Pinot Grigio."

(Ach, tak, pracowałam w winach).

Powiem, że bałam się, że mi się ta książka spodoba. Ale gdy miesiąc po przeczytaniu próbowałam napisać jej recenzję nie mogłam sobie zupełnie nic na jej temat przypomnieć.To jest znaczące, bo przecież powinnam pamiętać coś, cokolwiek!?

Gdy zaczynałam czytać tę powieść to myślałam, że będzie to książka z tych, którymi oficjalnie gardzę, bo są nędznym produktem literaturo-podobnym, ale jednak w ukryciu czytam z wypiekami na twarzy, bo historia jest wciągająca.

Trudno mi powiedzieć nawet teraz czy ta książka była dobrze napisana, czy nie. Styl autora nie pozostawił po sobie żadnego wspomnienia. Co gorsza, to samo z fabułą. O czym to w ogóle było? Jacyś młodzi ludzie lubili książki i się w sobie zakochiwali.

Nic mnie oni nie obchodzili, ich problemy mnie nie przekonywały i naprawdę nie wiem, o co wszystkim chodzi z tą książką. Nawet ten cały wielki sekret ujawniony na końcu spłynął po mnie jak po kaczce, bo wtedy już było mi naprawdę wszystko jedno co się z tymi bohaterami stanie.

Jedyny interesujący w całej książce koncept to ten dotyczący Cmentarzyska Zapomnianych Książek i był to pomysł zupełnie nierozwinięty. Była to jedyna rzecz, o której słyszałam zanim zaczęłam czytać 'Cień Wiatru' i na koniec czułam się jakby ktoś obiecał mi coś wspaniałego i magicznego a potem wystrychnął na dudka.

Monday 24 December 2012

Iwona Banach - Chwast

Pamiętacie co mówiłam o polskich książkach? Że albo oblane lukrem Domy nad rozlewskiem, albo Holokaust, albo ponure, depresyjne rozważania o Prawdziwym Życiu.

'Chwast' to zdecydowanie o Prawdziwym Życiu. Poznajemy główną bohaterkę, jak stoi na dachu i zamierza z niego skoczyć wraz ze swoją córką. Naturalnie myślimy sobie wtedy: co za głupia pipa. Lecz później dowiadujemy się, że córka jest niepełnosprawna intelektualnie, mąż głównej bohaterki (i ojciec córki) to psychopatyczny tyran, a sama bohaterka ma raka (a jakże!). Gdy bohaterka umrze, to jej mąż odda córkę do zakładu zamkniętego, gdzie spędzi ona życie tłukąc głową o ścianę. Oprócz tego dowiadujemy się, że matka głównej bohaterki porzuciła rodzinę i uciekła z jakimś facetem. Ojciec głównej bohaterki mówił jej, że matka zmarła, ale w końcu jakaś usłużna sąsiadka jej doniosła, że nie zmarła, tylko zwykła kurwa była. W końcu ojciec, nie mogąc znieść tego życia, wiesza się na żyrandolu, i tak go znajduje główna bohaterka. Ach, tak. Kolega ojca ją molestował seksualnie latami. I zapomniałabym dodać, że bohaterka przyłapała swojego męża psychopatycznego tyrana, jak gwałcił ich niepełnosprawną umysłowo córkę.

I wtedy sobie myślimy: Dobra, faktycznie, skacz z tego dachu.

Ja rozumiem, że różne takie rzeczy się zdarzają. Jestem nawet w stanie zaakceptować, że mogą się one wszystkie przydarzyć jednej osobie, bo życie potrafi być okrutne. Ale to czego nie mogę zaakceptować, to zrzucanie na bohaterkę każdego możliwego kataklizmu, żeby sprawić aby książka była "poruszająca". Jeszcze ją powinna na koniec koparka przejechać. Naprawdę, niepełnosprawna intelektualnie córka by w zupełności wystarczyła.

Myślę, że to był główny problem jaki miałam z tą książką. Ale nie jedyny. Mimo całego tego nagromadzenia nieszczęść trudno tę główną bohaterkę lubić lub chociaż jej współczuć. Cały czas siedziała i myślała o tym jacy wszyscy ludzie są źli i okrutni, nieprzyjemni, niewychowani w najlepszym wypadku. Ale oczywiście, sama była dokładnie taka sama, w głowie nieprzerwanie plotkowała z samą sobą o wszystkich dookoła, z góry oskarżając ich o najgorsze. I wszyscy, wyobraźcie sobie, życzyli sobie, żeby jej córka umarła. Tak właśnie było. Gdzie by nie poszła, obcy ludzie patrzyli na jej córkę i tylko sobie myśleli: a niech już umrze.

Takie jest Prawdziwe Życie.

Ale nie sugerujcie się, wszystkim innym na internetach się podobało. Ale też im się podobało, jak głuchą dziewczynę z białaczką przejeżdża koparka, gdy próbuje uratować dziecko. Więc różne są gusta.

Tuesday 18 December 2012

Neil Gaiman - Księga cmentarna

Och, jak ja lubię książki dla dzieci. Nigdy nic nie ma tam o kredytach na mieszkanie, o kłamstwach smoleńskich, o lewicy, prawicy i mamie Madzi.

Jakże mogłabym dać jakiejkolwiek książce dla dzieci mniej niż cztery gwiazdki? Jakże? W książkach dla dzieci życie jest wydestylowane do swojej najczystszej, najbardziej ekscytującej postaci.

Gaiman pisze naprawdę fajne rzeczy. Chłopiec wychowywany na cmentarzu przez duchy? Przecież to przefajne. Już sobie wyobrażam jak 10-letnia ja włóczę się po cmentarzach w nadziei, że jakieś miłe duchy mnie adoptują.

I oczywiście finałowa scena rozgrywa się w Krakowie! Zawsze to taki miód na nasze zakompleksione polskie serca, jak światowej sławy pisarz coś o Polsce powie.

Moje jedyna dwa zarzuty co do tej książki są takie:

1) Scena otwierająca książkę. To dość brutalna scena morderstwa. Cała rodzina chłopca zostaje zadźgana nożem we śnie. Wiem, że dzieci znoszą różne rzeczy łatwiej niż nam się wydaje, ale wydaje mi się, że to trochę za wiele jednak. Wyobraźcie sobie, że czytacie to jako bajkę na dobranoc
"A teraz dobranoc, kochanie. Gdy się obudzisz jutro, będziemy już martwi."
W Wielkiej Brytanii przestępstwa z użyciem noża są dość poważnym problem i dla niektórych dzieci może to być to temat zbyt przykry.

2) Trochę mi się nie podobało, że początkowe rozdziały były niepowiązanymi epizodami, a właściwa historia rozpoczęła się dopiero w połowie książki.

Monday 10 December 2012

Geling Yan - The Lost Daughter of Happiness

Mam dylemat związany z tą książką. Nie mogę zdecydować, czy była bardzo dobra, czy bardzo zła. Główna bohaterka była albo bardzo nudna i nijaka, albo zbyt złożona i na tyle obca mi kulturowo, że nie mogłam jej zrozumieć. A, ta narracja w drugiej osobie, w której autor-narrator prowadzi prywatną rozmowę z bohaterką, a ja jako czytelnik jestem wystawiona poza nawias? Czy był to wspaniały pomysł, czy zupełnie poroniony eksperyment?

Podziwiam Gelin Yan za to jak brawurowo napisała tę książkę, czyniąc swoją główną bohaterkę praktycznie niemą. Nie mogę powiedzieć, że ten zabieg udał się w stu procentach, ale z pewnością zasługuje na uwagę. I po raz pierwszy czuję, że narracja w drugiej osobie jest w jakiś sposób usprawiedliwiona. Podkreślało to, to że nasza bohaterka jest tak trudna do opisania, że nawet narrator nie wie o niej wystarczająco.

Poza tym, była to już druga książka o chińskich prostytutkach, którą przeczytałam, lecz tym razem nie cytowały one Konfucjusza, więc byłam trochę rozczarowana.

Friday 7 December 2012

Augustyn Baran - Głowa wroga

Skąd ja w ogóle wzięłam tę książkę? Chyba gdzieś na allegro dorwałam zamykając oczy i losując coś na ślepo. Lubię czasem siebie tak zaskoczyć. Próbuję czytać polskie rzeczy co jakiś czas, żeby, wiecie, nie zapomnieć o swoich korzeniach. Ciągle czekam na taką polską książkę, która mnie uwiedzie i na stałe sobie moją miłość zaskarbi. Jak na razie, mam wrażenie, że polskie książki to albo przesłodzone pierdytaty a la Dom nad rozlewiskiem, niekończące się rozdrapywanie drugiej wojny światowej i Holocaustu albo jakieś smętne i wulgarne opowieści o ogólnej beznadziei, brudzie i smrodzie.

'Głowa wroga' to tej właśnie ostatniej kategorii należy. To taki zbiór trochę opowiadanek, trochę wspomnień opisujących dorastanie głównego bohatera na polskiej wsi w stalinowskich latach 50-tych. Nie muszę mówić, że można z tego było zrobić książkę świetną. Z początku opowiadania miały taki trochę słodko-gorzki smak a la Ota Pavel, ale szybko Baranowi rozlazło się wszystko w niekończących się chujach, pizdach i ruchaniu. Się kobieta nie mogła na stronie tej książki pojawić, żeby zaraz jej pizda nie poszła za nią. Te wszystkie kobiety się na pizdach zaczynały i kończyły.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dwunastoletni chłopcy często mają taki chwilowo ograniczony światopogląd, ale to nie tłumaczy dlaczego wszystkie dziewczynki w tej książce ochoczo pozwalały na wpychanie sobie palców między nogi. Nie wiem w ogóle jaki cel przyświecał autorowi tej książki, poza ogólną obrazą majestatu i jakimś tanim skandalizowaniem.

A szkoda, bo jakby odfiltrować te chuje i pizdy, to zostałoby może tej książki pięć stron, ale dobre pięć stron. Tytułowe opowiadanie jest prześwietne. Okładka też.

Thursday 6 December 2012

Książka najukochańsza

Moją najukochańszą książką z dzieciństwa jest niewątpliwie Błękitny Zamek Lucy Maud Montgomery. Wiem, że całe zastępy dziewczynek przede mną i po mnie również ukochały tę książkę, ale gdy miałam 12 lat nie zdawałam sobie z tego sprawy. Myślałam, że nikt tej książki nie zna i że ja i ona odnalazłyśmy się nawzajem magicznie, bo byłyśmy sobie przeznaczone.

Główna bohaterka Valancy, która w ówczesnym polskim tłumaczeniu nazywała się, nie wiedzieć czemu, Joanna, to podstarzała panna, która ucieczki od swojej smutnej egzystencji szuka w książkach, szczególnie tych o naturze i zwierzętach. Sama w tym czasie przechodziłam przez fazę natury i zwierząt i czytałam co tylko mi wpadło w ręce, ucząc się nawet łacińskich nazw.

Pewnego dnia Valancy aka Joanna dowiaduje się, że został jej może rok życia. I jak to zazwyczaj bywa w takich sytuacjach, postanawia wreszcie naprawdę pożyć, niczym się nie przejmując. Że ostatecznie znajduje szczęście i miłość, nie muszę mówić.

Książka jest urocza i niesłychanie dowcipna, chociaż część dowcipu, jak się zorientowałam jakiś czas temu czytając oryginalną wersję, poległa w tłumaczeniu. Jeżeli Wasze dzieciństwo było z jakiegoś powodu pozbawione Błękitnego Zamku to polecam koniecznie to nadrobić (najlepiej w oryginale w miarę możliwości).

Sama bym pewnie nie trafiła na tę książkę, gdyby nie to, że co roku w szkole, wraz z plakietką 'wzorowego ucznia' dostawałam nagrodę książkową. Początek wakacji nierozłącznie wiązał się dla mnie z czytaniem mojej nagrody. Czasem myślę, że tylko dlatego starałam się dostawać dobre oceny, żeby dostać książkę (byłam bardzo rozczarowana, gdy w późniejszych latach zaczęli nam rozdawać jakieś albumy i atlasy zamiast powieści).

W czwartej klasie  po raz pierwszy nie miałam świadectwa z paskiem. Mieliśmy nową nauczycielkę języka polskiego, której nazwisko było Borucka, a ja nazywałam ją z czułością - Boruta, która jak to się wtedy mówiło 'uwzięła się na mnie' i wystawiła mi trójkę na koniec roku. Głównie poszło o to, że brzydko piszę i nie robię szlaczków (ja uznawałam, że w czwartej klasie szlaczki to już jednak dziecinada). Był to dla mnie straszny szok, bo do tej pory miałam same piątki ze wszystkiego, a tu nagle trójka. Do tej pory nie mogę tego tej kobiecie wybaczyć. Z jakiej cudownej książki mnie obrabowała?

(Tak naprawdę to nie pamiętam, czy to było czwartej czy piątej klasie).

*  UPDATE - 25 września 2013 ma miejsce premiera nowego wydanie Błękitnego Zamku przez Egmont Polska tym razem.

Wednesday 5 December 2012

Qiu Xiaolong - Red Mandarin Dress

Qiu Xiaolong pisze kryminały z Inspektorem Chenem w roli głównej. Red Mandarin Dress nie zostało przetłumaczone na polski, ale dwie inne zostały ('Tancerka Mao' i 'Śmierć czerwonej bohaterki') i wszystko wskazuje na to, że są lepsze od Red Mandarin Dress, zatem nic nie tracicie.

Ostatecznie oceniłam tę książkę na jakieś trzy gwiazdki, dość wysoko, biorąc pod uwagę fakt, że gdy zaczęłam czytać, moja pierwsza reakcja była taka: co to za kupa?

Widać robię się łagodniejsza z wiekiem.

Po pierwsze, miał to być thriller, a nic się nie działo! Qiu Xialong tylko rozwodził się nad pracą magisterską, czy doktorską Inspektora dotyczącą chińskiej literatury. Z detalami! Ostatecznie pewne archetypy obecne w chińskiej literaturze zostały powiązane ze sprawą morderstwa, i muszę powiedzieć, że było to ostro naciągane - próbować odnaleźć mordercę poprzez studiowanie literatury... Qui Xiaolong to nie Umberto Eco.

Pewnie myślicie, że skoro autor jest taki wyedukowany literacko to proza będzie najwyższych lotów, a nie typowe thrillerowe grafomaństwo. Nic bardziej mylnego jednak. Qiu Xiaolong postanowił przedstawić nam Chiny i wszystko co chińskie przez usta swoich bohaterów, więc ci biedni panowie i panie muszą prowadzić ze sobą niekończące się rozmowy o Chinach i chińskiej kulturze, żeby się zgadzać z samymi sobą na temat różnych ogólnych prawd. Przedziwne to było.

Kolejną rzeczą, której się dowiedziałam z tej książki, to to, że wszyscy Chińczycy nieustannie cytują Konfucjusza i tradycyjne chińskie wiersze. Cały czas! Na każdej stronie. Szczególnie prostytutki i odźwierni. Mam jedną koleżankę Chinkę i ona nigdy nic nie cytuje, więc czuję się oszukana. Ona pewnie nawet nie jest z Chin, pewnie jest z Birmingham.

Poza tym, książka była do bólu przewidywalna. Byłam jakieś 70 stron przed Inspektorem Chanem, i miałam ochotę go trzasnąć wielokrotnie, albo chociaż powiedzieć mu, żeby się skupił i pomyślał, a ja pójdę sobie zrobić herbatę.

Za co więc te trzy gwiazdki?

A no nie wiem. Złagodniałam.

Monday 3 December 2012

Sean Ashton - Sunsets and Dogshits

Gdyby Borges oglądał Monty Pythona i palił trawkę, to mógłby napisać tę książkę. I pewnie wtedy byłaby ona lepsza. Niestety, Borges nie palił trawki i nie oglądał Monty Pythona, więc Sean Ashton musiał napisać tę książkę.

Wygląda na to, że jestem jedyną osobą na świecie, która ją przeczytała, tak że wypada mi napisać recenzję. "Sunsets and Dogshits" to zbiór różnych absurdów i osobliwości, wymieszany z niekonwencjonalną krytyką sztuk pięknych. Przyjemność rosła w miarę czytania i ogólnie nie była to zła książka, chociaż cały czas twierdzę, że sprawdziłaby się lepiej w formie comiesięcznych felietonów w jakimś hipsterskim magazynie, niż jako książka którą się czyta od deski do deski (a niestety, ja tylko tak umiem czytać książki). Ogólnie był to ciekawy popis, ale z założenia przeznaczony dla bardzo wąskiego grona odbiorców.

Mój egzemplarz pewnie do tej pory leży na półce w antykwariacie w Notting Hill, gdzie się z nim pożegnałam i tam go możecie odnaleźć. Albo mogę Wam też wkleić tutaj mój ulubiony cytat z tej książki (w moim własnym tłumaczeniu jak zwykle), które był zaskakująco trafny jak na ogólną absurdalną atmosferę tego dzieła:

"Co ludzie ukrywają podczas kontaktów osobistych, wyjawiają w korespondencji. Dystans, wydaje się, pozwala na większą intymność niż rozmowa twarzą w twarz. Nic w tym dziwnego, jako że wiele rzeczy które ludzie mówią sobie na żywo, jest, obawiam się, jedynie próbą uniknięcia milczenia. Milczenie bowiem podkreśla  fizyczną obecność rozmówców, prowadząc do obopólnego dyskomfortu: interlokutorzy zaczynają się wiercić, bębnić palcami w stół a ich umysły wędrują, wędrują tak daleko, że pytają się siebie, dlaczego ich ciała nie podążyły za nimi, dlaczego, krótko mówiąc, nadal tu są. Dziewięćdziesiąt procent czasu rozmowa to nic innego jak tylko odwrócenie uwagi od tego zakłopotania wywołanego byciem w czyimś towarzystwie, od tego faktu, że ma się przed sobą jakąś inną ludzką istotę."
Jak dla mnie to w samo sedno. Ale może to tylko ja tak mam.

Sunday 2 December 2012

Daniel Everett - Don't Sleep There Are Snakes

Znacie takie sytuacje, kiedy poznajecie kogoś i od pierwszej chwili was ta osoba niepomiernie irytuje, ale jakiś czas później, ku waszemu zdziwieniu bardzo się z tą osobą zaprzyjaźniacie? Tak właśnie było ze mną i z panem Everettem. Moja pierwsza reakcja co do niego i jego książki była taka: "O matko, ale z niego Amerykanin!"
I z całym szacunkiem dla tych Amerykanów, których znam i lubię, nie był to w żadnym sensie komplement.

Jeden przykład: Everett się obraził na całą ludność Brazylii, bo się mu wydawało, że nieszczególnie się przejęli tym, że żona Everetta zapadła na malarię i może nawet była bliska śmierci. Zajęło mu lata, LATA, żeby zrozumieć, że biedni Brazylijczycy zapadają na choroby i umierają na lewo i prawo, i życie toczy się dalej, więc dlaczego mieliby nagle zrobić wyjątek i rwać sobie włosy z głowy bo tym razem to Amerykanka zachorowała. Naprawdę lata mu zajęło zrozumienie tego. Pozwolę sobie powiedzieć teraz, w moim najelegantszym amerykańskim: DOH!

Everett nie jest szczególnie zdyscyplinowanym pisarzem i się mu ta książka rozłaziła we wszystkich kierunkach, mniej więcej tak: pojechałam do amazońskiej dżungli, żeby opowiedzieć Indianom o Bogu, moja żona zachorowała na malarię, język plemienia Pirahas nie ma liczebników, moje dzieci dorastały w dżungli, a Pirahas mówią dużo o seksie, nie mają też rekurencji w swoim języku, więc Chomsky był w błędzie. Ach, no i Boga nie ma (przepraszam, jeżeli to jest spoiler dla niektórych.)

Wybaczam to Everettowie to meandrowanie, bo każdy kto udowodni, że Chomsky się myli jest moim przyjacielem.

Najlepszy fragment książki to ten, w którym po 20 czy 30 latach mieszkani z Indianami Everett zdaje sobie w końcu sprawę, że nie uda mu się ich 'nawrócić', i w dodatku sam też dochodzi do wniosku, że Biblia to stek bzdur. Tutaj zamieszczam kilka fajnych cytatów, które przetłumaczyłam, bo żeby do nich dojść musielibyście przejść wpierw przez rozdziały dotyczące rekurencji w języku, teorii uniwersalnej gramatyki autorstwa Chomsky'ego i ogólnych lingwistycznych rozważań i nie wiem czy macie na to siłę. Więc oto najlepsze kawałki, możecie mi podziękować później.

"Podczas urlopu znowu myślałem o wyzwaniach przed którymi staje misjonarz: przekonać szczęśliwych, zadowolonych ludzi, że są zgubieni i że potrzebują Jezusa jako swojego zbawiciela. Mój nauczyciel ewangelizacji z Uniwersytetu Biola, Dr Curtis Mitchell mawiał: musisz ich najpierw doprowadzić do zguby, żeby móc ich później zbawić. Jeżeli ludzie nie odczuwają jakiegoś poważnego braku w swoich życiach, raczej niechętnie przyjmują nowe wierzenia, szczególnie te o Bogu i zbawieniu."

Ach, więc tak to się robi!

"- Kobiety boją się Jezusa. Nie chcemy go!
- Dlaczego nie? - zapytałem, zastanawiając się co wywołało tę deklarację
- Bo wczoraj w nocy on przyszedł do naszej wioski i próbował uprawiać seks z naszymi kobietami.  Gonił je po całej wiosce, próbując wsadzić w nie swojego olbrzymiego penisa.
Kaaxaooi pokazał mi wtedy rozkładając ręce jak wielki był penis Jezusa - prawie metrowy."

" - Pirahas wiedzą, że ty zostawiłeś swoją rodzinę i swój kraj, żeby przyjechać tutaj i mieszkać z nami. Wiemy, że zrobiłeś to, żeby nam opowiedzieć o Jezusie. Chcesz, żebyśmy żyli tak jak Amerykanie. Ale Pirahas nie chcą żyć jak Amerykanie. Lubimy pić. Lubimy mieć więcej niż jedną kobietę. Nie chcemy Jezusa. Ale ciebie lubimy. Możesz zostać z nami. Ale nie chcemy więcej słyszeć o Jezusie, ok?"


Ok.